jestem!
zdefiniujmy dobrze sytuację! Znajdujemy się w pociągu relacji Warszawa-Kraków, a szczegółowiej rzecz ujmując, w IC Małopolska. Po co? Ano, jedziem sobie na nocleg do grodu Kraka, by stamtąd wyjechać na teren najstarszej córy Kościoła, która wzięła się przed kilkoma wiekami za prostytucję. Jadę do Francji. Na konferencję. W pociągu dostałem za darmo Ziewnik, w którym wyczytałem rozmowę z pewnym Michelem, który w wieku 17 lat stał się męskim dziwkiem i nie uważa tego za prostytucję. Temat godny Ziewnika, Ziewnik godzień półki bagażowej, więc tam wylądował. Bęc!
Ale, ale, ale... i jeszcze raz ale! - że zacytuję prezydenta całej Kolskiej... znaczy Polski! Na czym polega problem? Problem polega na tym, że nie o tym chcę pisać – chcę napisać bowiem o tym, iż rano słyszałem śmieszną rozmowę – tytułową „gadkę-szmatkę” dwóch podstarzałych kolegów, ze studiów, bądź z wojska, albo zapoznanych jeszcze inaczej. Jechali sobie rano do Warszawy, gaworzyli ze względu na długi okres niewidzenia... gaworzyli... aż jeden wyjął z bagażu organ Łuczywo i Michnika, zwany wśród ludu „Aborczą”. Wyjął, przegląda śliniąc paluszki i pyta tego drugiego:
- Może masz ochotę na kawałek gazety?
Na co ten drugi z wyraźnym niesmakiem odpowiedział:
- Eeee... dzięki.
- A, no tak, bo ty ten no...
- Tak, nie czytam tego gówna. Wiesz, jak to ten z kabaretu powiedział: „Nie oglądam telewizji, nie przeglądam internetu, nie słucham radia i gazet nie czytam – szczególnie tej jednej!”, hahahaha, tak samo ja.
- No, wiesz – zarumienił się ten pierwszy – różnie to tam jest. Ja na przykład czytałem kiedyś „Rzeczpospolitą”, ale to jeszcze za poprzedniej redakcji, teraz to w ogóle się tego nie da czytać. A ty co czytasz?
- Właśnie „Rzeczpospolitą”...
- Aha...
Zapanowała niezręczna cisza... ja uśmiechnąłem się porozumiewawczo do pana po mojej lewej – oponenta „Aborczej”, on odpowiedział ukradkowym uśmiechem, ten drugi zatopił nos w lekturze Gazu, a pierwszy wyjął z teczki na laptopa swoje dokumenty. Atmosfera stała się mało znośna...
Narrację w tym punkcie kończę, bo gdyby chcieć to ciągnąć, to zebrałby się materiał na cały dramat! Pangnyszka jednak z satysfakcją pomyślał, że duch w narodzie nie ginie!
rozmowa z Tomkiem i Apostołowie
a propos tego ducha... rozmawiałem ostatnio przy chińskim kebabie na pl. Konstytucji (polecam restaurację Trung Nguyen przy Zaułku Braci Pakulskich!) o tym i o owym, a przede wszystkim o Frondzie... i pyta mnie Tomek:
- Maciek, czy wierzysz, że rzeczywiście uda się coś zmienić? Że wartości katolickie, nie będą tylko ośmieszane?
Na co odpowiedziałem znad kebaba:
- Wiesz... skoro dwa tysiące lat temu z kółka rybackiego, z dwunastu ćwoków i ćwierćinteligentów udało się dzięki Łasce stworzyć Święty Kościół Katolicki, który odmienił oblicze świata... to ja myślę, że wyzwania, które stoją przed nami, to kaszka z mleczkiem!
no, ale do tego trzeba po naszej stronie kapitału społecznego! Ja wiem, że to takie pojęcie -wytrych, międlą je naokoło wszyscy, ale spróbujmy się w nie wgryźć i coś stąd wyciągnąć! Polecam w tym kontekście Bowling alone Putnama, która jak się ostatnio dowiedziałem wyszła w Polsce w ilości jedynie 1500 egzemplarzy! Aż dziw bierze, że można kupić w Liderii.pl ot tak po prostu!
O co więc chodzi? Ano o to, że brakuje nam w Polsce wciąż silnych struktur niepaństwowych – myślę tu o szerokim ruchu klubów sportowych, lokalnych zrzeszeń politycznych, dyskusyjnych, religijnych, etc. Oczywiście, to dziedzictwo prawie 50-letniej próżni socjologicznej, w której poza rodziną i Kościołem nie było nic niepaństwowego. Dlaczego jest to ważne? Dlatego, że ludzie współdziałając ze sobą nabierają do siebie nawzajem sympatii, zaufania... odkrywają w toku interakcji nowe drogi działania i pomysły na kolejne przedsięwzięcia...żyje się nie tylko ciekawiej i milej – ale o wiele łatwiej egzekwować pożądane rzeczy i kontrolować rządzących!
Polecam lekturę Bowling alone wszystkim, także niesocjologom – okaże się bowiem, że podporą społeczeństwa obywatelskiego w Polsce nie są żadne tam wypierdki w rodzaju lewicowych fundacyjek służących do prania brudnej kasy, tylko na przykład Rodziny Radia Maryja, czy takie byty jak Forum Frondy, gdzie aktywność internetowa przechodzi gładko do realu, na poziom spotkań lokalnych, wspólnych przedsięwzięć kulturalnych i biznesowych. W świecie ociekającym kapitałem społecznym tzw. koszty transakcyjne są niskie, dzięki czemu łatwiej zawierać nowe kontrakty, są one łatwiej realizowane dzięki zaufaniu! Korzystają na tym wszyscy!
Bierzmy się za robotę, lewaki i byli pedecy niech sobie biadolą, że Radio Maryja i świrokatole z Frondy sieją nienawiść i nic nie potrafią zorganizować! W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie!
tęsknota za profesjonalizmem
sposoby torpedowania działalności (bo jest jednak faktem, że coś nie działa jak powinno po prawej stronie mocy – co bynajmniej nie oznacza, że po lewej jest lepiej) po naszej stronie są przeróżne. Jednym z tysięcy jest tęsknota za profesjonalizmem połączona z perfekcjonizmem. Połączenie ciekawe, prawda? Polega na tym, co opiszę poniżej.
Działalność społeczna (do której zaliczyć musimy także działalność gospodarczą) polega najczęściej na sprzedawaniu ludziom własnej historii. Tak robią fundacje, które pozyskują kapitał na swoje cele statutowe, opowiadając historię koników męczonych przed odjazdem do rzeźni, czy cierpieniach homoseksualistów, nazywanych w miejscach pracy „pedałami”. By robić to skutecznie, należy posiadać wiedzę i umiejętności z zakresu szeroko pojętej psychologii społecznej i socjologii (do czego włącza się np. marketing, jako zastosowanie szczegółowe), przy czym nie jest konieczne czerpanie ich z książek, takich jak słynny podręcznik Cialdiniego, czy kursów. Może być tak, że człowiek rodzi się, bądź w toku socjalizacji rozwija w sobie umiejętności w tym zakresie, które później na własny użytek racjonalizuje, konceptualizuje i operacjonalizuje, rozwijając swoją wiedzę eksperymentalnie.
Ale, ale, ale... cytując po raz wtóry Kwaśniewskiego – czy coś innego robi Puma sprzedając swoje adidaski, albo krainaherbaty.pl sprzedając yerba mate? Żadną miarą! Puma sprzedaje nam historię opisującą nadzwyczajność swoich adidasków, które nosi pewien murzyn z Primera Division i dzięki temu strzela więcej goli, natomiast krainaherbaty.pl roztacza przed nami uroki aromatycznej i w ogóle niezwykle zmysłowej herbaty yerba mate cytrynowej.
Jednym słowem – wszelkie działanie, poza działalnością producenta sensu stricto, który martwi się jedynie tym, by klej dobrze przywierał do podeszwy, albo by zawartość łopaty wpadła cała do betoniarki – wszelkie działanie bez względu na to, czy dotyczy firmy, czy NGO, partii politycznej, czy nawet religijnej polega na wywieraniu pożądanego wpływu na naszych odbiorców. Na przekonywaniu.
Można to robić przede wszystkim skutecznie, albo nie. To nie takie proste ocenić skuteczność działania. Dlaczego? Otóż, warto wprowadzić tu czynnik czasu – często skuteczność sprzedawcy (a rozumiemy go tutaj szeroko, wedle powyższych rozważań) należy różnie ocenić w różnych horyzontach czasowych. Może świetnie sprzedawać krótkoterminowo, ale nie generować powrotu klienta, czy przyciągania innych klientów z rekomendacji. Inny zaś będzie sprzedawał mniej w krótkim terminie, ale za to ci klienci, których ściągnie w obręb naszego oddziaływania nie tylko będą wracać, ale także przyciągać rekomendacją rodzinę i znajomych. Jak więc zdefiniować skutecznego sprzedawcę? Skuteczny jest ten, kto jest równocześnie skuteczny krótko- i długoterminowo!
co ma do tego profesjonalizm?
No właśnie, dobre pytanie. Zdefiniujmy najpierw profesjonalizm – jest to chyba sposób postępowania z zagadnieniem zgodny z pewnymi standardami postępowania wynikającymi z doświadczeń ludzi związanych z branżą – najczęściej tych najskuteczniejszych, bądź takich, którzy na najskuteczniejszych się kreują. Profesjonalizm zatem jest pewnym nawykiem działania w określony sposób, wyrosły z praktyki. Tego się człowiek uczy. Zapytajmy zatem, czy działanie może być skuteczne, nie będąc profesjonalne? Najlepszą rzeczą jest to, że tak! Właśnie to mi się podoba w jednym z wywiadów z „E-biznesu jako sposobu na sukces” - kiedy to niejaka Patrycja Kierzkowska z ESCAPE Magazine'u mówi, że wiedza książkowa na temat marketingu internetowego wiedzą książkową, ale tak naprawdę nie ma pewności, czy dana metoda działa zawsze, tj. w każdym czasie, otoczeniu społecznym i okoliczności!
Profesjonalizm musielibyśmy raczej przedefiniować ze szczegółowego sposobu postępowania raczej na ogólną dyrektywę, czy paradygmat rozumienia rzeczywistości, którą się zajmujemy (bez względu na to, czy zajmujemy się propagandą, sprzedażą, czy działalnością kaznodziejską) – który umożliwia jej skuteczną analizę, oraz pewną wiedzę o stosowanych dotąd typowych metodach (jako przykładach wykorzystania odkrytych mechanizmów).
Profesjonalista w tym rozumieniu nie jest niewolnikiem teorii, której nauczył się od byle kogo na byle jakim kursie, czy z byle jakiej książki, co raczej artystą, który twórczo analizuje rzeczywistość, wymyśla strategię, metody działania oraz je implementuje. Tym się różni profesjonalista od niewolnika metody i płaskiego umysłu doktrynera, że potrafi profesjonalnie stosowaćmetody uznane dotąd za nieprofesjonalne, albo nieskuteczne. Proszę zauważyć, że to, co innowacyjne zawsze uważane jest na początku za obciach, brak profesjonalizmu, kunsztu, etc. Gdy wojsko bodajże pruskie zrezygnowało z czerwonych lampasów w umundurowaniu, śmiano się z nich na całym świecie, że co to za wojsko, wyglądają jak cioty, co to za mundury... problem jednak polegał na tym, że dzięki temu żołnierze pruscy przestali być widoczni dla strzelców... armia pruska dzięki zmianie umundurowania stała się dużo skuteczniejsza. Doprowadziło to później do wymyślenia maskowania i umunudurowania „w plamy”. Na początku obciach, później genialna metoda, którą rozwijają wszyscy. Jaki stąd wniosek? Umysł innowacyjny nie boi się obciachu i krytyki tzw. „profesjonalistów”, bezmózgich naśladowców własnych guru i pryncypałów, jest trochę jak McGyver – potrafi zrobić coś z niemal niczego.
Warto w końcu zapytać – bo długość posta staje się powolo rekordowa, a ja już nie siedzę w autokarze, tylko w pociągu i mamy już sobotę, 25 IV 2009 – warto więc zapytać, co to ma wspólnego z tęsknotą za profesjonalizmem.
Otóż, szeroko pojęte środowiska prawicowe i katolickie – nie wymieniam ani nazw, ani nazwisk, bo moja refleksja jest raczej ogólna, wynika z kilku własnych doświadczeń, relacji i wielu obserwacji – odczuwają tęsknotę za profesjonalizmem. Wynika to chyba z lat przebywania na marginesie, klepania biedy i tego, że w wyniku napoleońszczyzny (każdy chce być Napoleonem) każda kanapa ma własny organ prasowy oraz zaplecze innego rodzaju. Poskutkowało to tym, iż trzeba zgodzić się i przyzwyczaić do dziadostwa i pewnej przaśności, co weszło już w krew i jest chyba częścią socjologicznie pojętej „tożsamości”.
Czas jednak mija, ten i ów poszedł do rynkowej instytucji, albo przejechał się za granicę, albo obrósł piórka na jakiejś rządowej posadzie... wraca na stare śmieci jako mesjasz nieomal, przyzwyczajony do „profesjonalizmu” właśnie! Problem jednak polega na tym, że zazwyczaj są to umysły pierwszego rodzaju – dla nich profesjonalizm, to kurczowe trzymanie się kalki działania, którą narzucili im często byle jacy specjaliści, co do których mają tak naprawdę kompleks. Mamy więc z jednej strony ciągłe bajanie o „profesjonalizmie”, co nie byłoby złe – jakieś know-how trzeba bowiem implementować, problem jednak polega na tym, że jest to połączone z obłędnym perfekcjonizmem nuworysza, który psim swędem dostał się na salony „profesjonalistów”. Na czym to zjawisko z kolei polega? Na tym na przykład, że w sytuacji, w której sytuacja się komplikuje, utarty sposób działania zawodzi, bądź jest zawalony i sytuację trzeba kontynuować jakąś metodą wymyśloną ad hoc, raczej w oparciu o „profesjonalną intuicję” (czyli „profesjonalizm wg drugiej definicji), niż o wyuczone metody... wówczas nasz model traci głowę, nie wie co robić i w najgorętszej sytuacji zaczyna szukać winnych, oskarżając wszystkich o brak mitycznego „profesjonalizmu”, który on ponoć utożsamia. Jeśli wykutego schematu nie da się realizować – wówczas nasz model traci poczucie własnej wartości, musi się bronić. Najlepszą obroną zaś jest atak.
Dlatego właśnie działalność w organizacjach kończy się najczęściej frustracją i brakiem pieniędzy do życia. W świecie inflacji pseudospecjalistów, brakuje prawdziwego, twórczego profesjonalizmu. Nie trzeba mieć certyfikatów, kursów i studiów, nie tylko żeby być skutecznym, ale również profesjonalistą. Potem inni będą naśladować Twoje metody... jako zestrachane pieski najpierw muszą się naszczekać, bo na kursie nie mówili im o tych możliwościach, które odkrywasz i testujesz właśnie Ty. Odwagi.
koci-łapci
no, dobra, zrobiliśmy już prawie pełną psychoanalizę sytuacji, zajmijmy się „Aborczą”. Wałkują ostatnio redaktory z Czerskiej temat życia na kocią łapę, konkubinatu znaczy się. Biadolą, że konkubenci nie mogą rozliczać się wspólnie, jak małżeństwa. Cóż, każdy walczy we własnej sprawie – buhaje i ich klacze z Czerskiej walczą o swoje, wszak większość tego towarzystwa żyje w taki właśnie sposób. Ciekawe co na to jeden z najwybitniejszych autorów „Służbowej”... Arcybiskup Lubelski. Co on na ten temat uważa?
Powtarzam kolejny raz – sytuacja, w której arcybiskup Świętego Kościoła Rzymskiego pisuje regularnie dla antykatolickiej gazety jest dla mnie kuriozalna!
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/04/24-iv-2008-witych-mczennikw-jerzego-i.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/04/25-iv-2008-pitek-wito-w-marka.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/04/30-iv-2008-roda-wspomnienie-w-piusa-v.html