ratujta sześciolatki
no, i Prezydent zawetował ustawę o obniżeniu obowiązkowego wieku poboru szkolnego. Bardzo mi miło, ale lepiej byłoby, gdyby Pan Prezydent czytał gnyszkobloga uważniej – tzn. nie wystarczy ustawę zawetować, trzeba to jeszcze poprawnie uzasadnić. Tymczasem Lech Kaczyński mówi, że ustawę zawetował ze względu na nieprzygotowanie infrastrukturalne polskich podstawówek. Hola, hola... albo to jest zmyłka dla publiki (wówczas od biedy można Kaczyńskiego pochwalić), albo nasz Profesor rzeczywiście w to wierzy. Wówczas możemy uśmiechnąć się z politowaniem.
Dlaczego? Ano dlatego, że konserwatysta powinien sprzeciwić się ustawie z innych pobudek – ideowych. Nie jest w interesie rodziny jej rozbijanie poprzez poddawanie o rok wcześniej obowiązkowi szkolnemu i urzędowemu praniu mózgu dzieci! To po pierwsze. Po drugie zaś – miałoby się to odbywać pod przymusem, co koliduje z kolei z umiłowaniem wolności obywatelskiej. Jednym słowem – Prezydent ma na biurku ustawę zgoła faszystowską, słusznie jej nie kontrasygnuje... a potem mówi, że nie zrobił tego... bo prawa nie dałoby się idealnie wprowadzić. Wolne żarty!
no, i Prezydent zawetował ustawę o obniżeniu obowiązkowego wieku poboru szkolnego. Bardzo mi miło, ale lepiej byłoby, gdyby Pan Prezydent czytał gnyszkobloga uważniej – tzn. nie wystarczy ustawę zawetować, trzeba to jeszcze poprawnie uzasadnić. Tymczasem Lech Kaczyński mówi, że ustawę zawetował ze względu na nieprzygotowanie infrastrukturalne polskich podstawówek. Hola, hola... albo to jest zmyłka dla publiki (wówczas od biedy można Kaczyńskiego pochwalić), albo nasz Profesor rzeczywiście w to wierzy. Wówczas możemy uśmiechnąć się z politowaniem.
Dlaczego? Ano dlatego, że konserwatysta powinien sprzeciwić się ustawie z innych pobudek – ideowych. Nie jest w interesie rodziny jej rozbijanie poprzez poddawanie o rok wcześniej obowiązkowi szkolnemu i urzędowemu praniu mózgu dzieci! To po pierwsze. Po drugie zaś – miałoby się to odbywać pod przymusem, co koliduje z kolei z umiłowaniem wolności obywatelskiej. Jednym słowem – Prezydent ma na biurku ustawę zgoła faszystowską, słusznie jej nie kontrasygnuje... a potem mówi, że nie zrobił tego... bo prawa nie dałoby się idealnie wprowadzić. Wolne żarty!
poza tym... popuśćmy wodze fantazji!
jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której cała akcja Ratujmy Maluchy! byłaby sterowana. Dlaczego nie? Skutek, jaki dzięki temu władza by odniosła byłyby bardzo dobre – społeczeństwo odczułoby własną podmiotowość, poczucie wpływu na rzeczywistość, rząd nie musiałby się kompromitować brakiem pieniędzy i kadr, równocześnie nie musiałoby świecić oczami przed brukselskimi kacykami... a sprawa przeszłaby parę lat później – wszak wszyscy byliby już „przekonani”, że jedynym zarzutem wobec pomysłu był brak realności.
No, to tyle rozumowania na zasadzie „qui bono?”, która ma oczywiście ograniczoną skuteczność, toteż powyższych uwag nie należy brać zupełnie na serio – jest bowiem wiele koherentnych ciągów rozumowania, które nie muszą być prawdziwe.
TP chyli się...
ku upadkowi! Nie chodzi bynajmniej o Telekomunikację Polską SA, lecz o „Tygodnik Powszechny” - krakowskie piśmidełko dla postkatolickiej postinteligencji. Upadek TP obserwowałem od wielu lat – a czytać zacząłem już w wieku lat piętnastu. Już wtedy od czasu do czasu zdarzały się wyskoki np. Józefy Hennelowej nt. aborcji. Ale co tam – zgodnie z uwagą prof. Legutki o wielkiej popularności owczego pędu wśród tzw. intelektualistów – uważałem, że tak najwidoczniej być musi. Tzn. wyobrażałem sobie, że rzecz się ma w taki sposób: jest sobie Kościół oficjalny, reprezentowany przez Papieża i Kurię Rzymską, ten który musi mówić tak-a-tak, no i ten nasz, inteligencki – mamy paru swoich biskupów, którzy czają bazę, paru jest głupkowatych, ale... bądź co bądź, Papież i tak wie o co biega i prędzej czy później będzie krakał, jak „nasi”. No, bo wicie, rozumicie, ci „nasi”, to z Papieżem na kajaki jeździli i z nim obiady raz do roku jedzą, więc ten, no... rozumicie! Prawda je po naszej stronie.
No, i za którymś razem już tego nie przełknąłem i z Tygodnikiem się rozstałem. Aż do ostatniego tygodnia, kiedy to znalazłem na uniwerku porzucony egzemplarz ostatniego numeru. To już nie ten sam Tygodnik, tylko produkt walterowskiego ITI'a... no i we wstępniaku ks. Boniecki rozpaczliwie prosi o pomoc, pieniędzy starczy bowiem na kilka numerów! Uczucia miałem mieszane, ale gazecinkę przejrzałem... wśród autorów same znakomitości – Sierakowski, Krzemiński... bardzo dziękuję, więcej nie trzeba. Giń Tygodniku, truchło zgłupiałe, siarką śmierdzące!
klientelizm
dotknijmy przy okazji innego problemu, który łączy się ze „środowiskami” - to luźne nawiązanie do tematu TP. Otóż, tak to już bywa, że łatwiej działać w grupie, niż w pojedynkę. Także „intelektualistom”, którzy mają ambicję zmieniania opinii publicznej, czy duszy narodu (a co, jak patos, to patos!). Bardzo dobrze, zawsze ujawnia się lider, który swoją supremację opiera np. na wiedzy, inteligencji, szczególnym umiejętnościom, albo np. możliwościom finansowym (oczywiście istnieje możliwość łączenia źródeł tej legitymizacji). Tego typu osoba skupia wokół siebie innych, wyznacza cele i środki do ich osiągnięcia, zarządza działaniem grupy – na swój sposób.
Tu istnieje odwieczne ryzyko – klientelizmu. Klientelizm, to pewne wypaczenie intelektualnego poddaństwa, przeciwko któremu wystąpił Arystoteles, pisząc, że „Platon jest przyjacielem, ale większą przyjaciółką jest Prawda”, a który obserwujemy w każdej „szkole” w naukach społecznych – od filozofii, przez prawo, aż po socjologię. To wynika z konformizmu, jasne. I jest naturalne – jasne.
Jednak to, co jest naturalne, nie musi być pożądane! I ani zależność intelektualna pożądana nie jest (oczywiście poza definicjami dogmatycznymi), ani klientelizm, który tym się różni od zwykłej zależności, że wplata w zjawisko apsekt finansowy. Oto np. pracujemy u pryncypała, który „tworzy środowisko”, jest geniuszem... Istnieje pokusa, by spijać mu z dzióbka, by zbierać pochwały, być przez niego lansowanym – później przeradza się to w dwustronną zależność! Pryncypał musi lansować swojego przydupasa, bo kto gardzi przydupasem, ten gardzi pryncypałem. Przydupas obrasta wówczas w piórka jeszcze silniej. Ta pokusa powiększa się z chwilą, gdy w grę wchodzą pieniądze...
Bycie przydupasem ma to do siebie, że człowiek staje się coraz bardziej niesamodzielny, w związku z czym zależność od pryncypała powiększa się, im dłużej trwa! Człowiek traci więc polot i kreatywność w zarabianiu pieniędzy, tworzeniu wartości i usług... cała para idzie w zadowalanie pryncypała, który – jak demiurg – decyduje o wysokości zarobków. Jedyną konkurencją, w której się człowiek specjalizuje, jest... spijanie z dzióbka.
Jak wynika z moich obserwacji, towarzyszy temu ciągła chęć znajdowania potwierdzenia własnych komeptencji, które – obiektywnie rzecz ujmując – sukcesywnie się kurczą. Napędza to oczywiście cały mechanizm uzależnienia...
aleossochozi?
dlaczego o tym piszę? Oj, zainteresowani wiedzą... a zainteresowani znajdą się w większości miejsc, gdzie „tworzy się środowisko”, gdzie istnieje marszand wraz ze swoją aurą, opartą o którekolwiek źródło legitymizacji... Nie, nie chodzi tu tylko o Michnika – swoich michników mają inne środowiska, zgoła nie lewicowe, nie postmarksistowskie, nie antykatolickie...
ucinamy!
posta ucinamy, rzecz jasna! Niestety, dziś nie będę w stanie zakończyć swojej tyrady ze względu na czas, ale skończę ją jutro! Będzie miała cztery podrozdzialiki, których tytuły podaję przed myślą na dziś, natomiast jako zajawkę proponuję dwie lektury z zacnego wydawnictwa Fijorr Publishing.
Siła woli autorstwa słynnego ekonomisty, Henry'ego Hazlitta
oraz
Od nędzy do pieniędzy - Tada Witkowicza, polskiego emigranta w USA
Musimy utwierdzać się w przekonaniu, że Bóg znajduje się przy nas bez przerwy. — Żyjemy tak, jak gdyby Pan przebywał hen daleko, wśród blasku gwiazd, a zapominamy, że również jest stale u naszego boku. A jest obecny jako miłujący Ojciec — każdego z nas kocha mocniej, niż wszystkie matki na świecie zdolne są kochać swoje dzieci — wspierając nas, dając nam natchnienie, błogosławiąc... i przebaczając. Ileż to razy zdołaliśmy rozpogodzić zasępione oblicza rodziców, przyrzekając po jakiejś psocie: „nigdy więcej tego nie zrobię!” — Być może tego samego dnia ponownie nabroiliśmy... — A wówczas nasz ojciec udawanym srogim głosem, z poważną miną karci nas... a równocześnie kraje mu się serce, gdyż zna nasze słabości i myśli: „Biedactwo, jakże się stara być grzecznym!”. Konieczne jest, byśmy się przepoili, byśmy się nasycili świadomością, iż Ojcem, prawdziwie Ojcem naszym jest ten nasz Pan, który znajduje się przy nas i w niebiosach.
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 267
2 komentarze:
No, poza polsko-katolicyzmem (niedługo fuzja!) i katolicyzmem ekumenicznym (tzw. "wojtylianizm") jest jeszcze tradycyjny katolicyzm rzymski (lefebryści, sedeprywacjoniści, ultramontanie). Ale ogólnie dobrze się czyta. Tylko trza rozpropagować.
Dawno darowałam sobie.Obecny "Tygodnik Powszechny" to wersja "GW" dla chodzących do kościoła/bywających w kościele. Niegdyś zadowolonej z siebie redakcji można by przypomnieć "Bądź zimny lub gorący".
Ola
PS. Poprzedni komentarz chyba nie doszedł. Ciekawie tutaj, pozdrawiam.
Prześlij komentarz