Homogenizacja...
czy nie wydaje Wam się, że paradoksalnie – żyjąc w świecie, który „różnorodnością” wyciera sobie gębę na każdym kroku – żyjemy równocześnie w świecie niesamowicie stotalizowanym? Mnie się tak wydaje – żyjemy w bardzo ujednoliconym, ustandaryzowanym świecie. Myślałem o tym po raz kolejny ostatnio, zdawszy sobie sprawę z tego, że np. na polu edukacji wszyscy mamy tę samą historię. Idziemy sobie do szkółki, uczymy o pingwinach-zboczeńcach, potem gimnazjum, tam wariujemy, potem liceum i poczucie wszechmocy, a potem studia i degrengolada... Wszyscy mamy tę samą historię. Rzadko kiedy można spotkać kogoś, kto np. najpierw musiał pracować, albo nie kończył podstawówki i uczył się w domu, albo nawet i do studiów nie pobierał formalnej edukacji.
Czy to dobrze, czy źle? Wydaje mi się, że źle – efektem tego są spłaszczone umysły, rozmiłowanie w miernocie i stereotypowe postrzeganie rówieśników. To ostatnie jest chyba najgorsze, bo dla własnego bezpieczeństwa mentalnego, większość woli hamować jednostki, które się ponad nią wybijają. Nawet urzędowo.
Nie wiem, jak bardzo zrozumiałe jest to, co napisałem, ale pewnie nie bardziej niż wypociny jakiegoś Bourdieu, czy Parsonsa, którymi jestem teraz faszerowany na socjologii. Z tych dwóch raczej ten drugi jest godny uwagi.
czy nie wydaje Wam się, że paradoksalnie – żyjąc w świecie, który „różnorodnością” wyciera sobie gębę na każdym kroku – żyjemy równocześnie w świecie niesamowicie stotalizowanym? Mnie się tak wydaje – żyjemy w bardzo ujednoliconym, ustandaryzowanym świecie. Myślałem o tym po raz kolejny ostatnio, zdawszy sobie sprawę z tego, że np. na polu edukacji wszyscy mamy tę samą historię. Idziemy sobie do szkółki, uczymy o pingwinach-zboczeńcach, potem gimnazjum, tam wariujemy, potem liceum i poczucie wszechmocy, a potem studia i degrengolada... Wszyscy mamy tę samą historię. Rzadko kiedy można spotkać kogoś, kto np. najpierw musiał pracować, albo nie kończył podstawówki i uczył się w domu, albo nawet i do studiów nie pobierał formalnej edukacji.
Czy to dobrze, czy źle? Wydaje mi się, że źle – efektem tego są spłaszczone umysły, rozmiłowanie w miernocie i stereotypowe postrzeganie rówieśników. To ostatnie jest chyba najgorsze, bo dla własnego bezpieczeństwa mentalnego, większość woli hamować jednostki, które się ponad nią wybijają. Nawet urzędowo.
Nie wiem, jak bardzo zrozumiałe jest to, co napisałem, ale pewnie nie bardziej niż wypociny jakiegoś Bourdieu, czy Parsonsa, którymi jestem teraz faszerowany na socjologii. Z tych dwóch raczej ten drugi jest godny uwagi.
zniewagi zniewagom nierówne
porzućmy na chwilę rozważania szczegółowe na rzecz anegdotki. Prof. Sułek opowiedział wczoraj zabawną historię o tym, jak to zatarasował warszawskie metro (trzeba Wam wiedzieć, że bohater tej historii to zacny metodolog nauk społecznych). Otóż, nie udawało mu się skasować biletu, przez co ludzie stojący w kolejce do bramki za nim, popadli w irytację. Jedna dama, chcąc go ominąć, włożyła swój bilet... co prof. Sułek odebrał jako swój sukces, myśląc że to jego bilet – i spokojnie przeszedł przez bramkę. Na co dama nazwała zacnego metodologa „Baranem”.
Ot, równość. Prof. Sułek odparłszy później w sposób adekwatny do swojej winy oraz agresji kobiety, wrócił do pracy i opracował zarys programu badawczego na temat sposobów zwracania się do ludzi starszych w środkach komunikacji masowej.
rynek wszędzie
odpowiadam pokrótce na polemikę kol. Tamkquna dot. rynku. Niestety nie mam przed oczami tekstu jego odpowiedzi, więc odpowiem na podstawie wyobrażenia, które przechowuję w pamięci.
Wydaje mi się, że kol. Tamkqun zakłada, że fetyszyzuję rynek, nadając mu zbyt optymistycznie ogrom przeróżnych cech. Jest to podejście błędne.
Ustalmy na początku, co rozumiemy przez pojęcie „rynku”. Jest to moim zdaniem sposób, czy raczej system alokacji dóbr polegający na tym, że dowolne podmioty dysponują w sposób mniej lub bardziej wolny zasobami, które posiadają, np. je wymieniając (gdzie pod pojęciem zasobów rozumiemy zarówno dobra, jak usługi, czy władzę). Nie ma tu cienia normatywu – po prostu uznajemy prawo własności. Nie oznacza to bynajmniej, że aktorzy na rynku będą zawsze działać efektywnie, czy że zawsze będą postępować dobrze z moralnego punktu widzenia. Wręcz przeciwnie – po grzechu pierworodnym oczekiwanie, że samo dobro przyciągnie człowieka jest założeniem naiwnym. Owszem, dobro pociąga, św. Tomasz ma rację, ale zraniona natura stawia po drodze wiele przeszkód. Jeśli nie ma pracy nad cnotą, czy wykształconej cnoty – człowiek łatwiej popada w grzech. Wracając do rynku – oznacza to, np. że nie dziwi mnie sytuacja w której nagle ludzie zaczynają fascynować się pederastią i gejowie znajdują się na opakowaniach płatków śniadaniowych. Wręcz przeciwnie – patrząc na to, co dzieje się obecnie, uważam to za wysoce prawdopodobne w niedługim czasie! Nie zamierzam jednak zasypiać gruszek w popiele i uważam, że nie ma nic złego w tym, by kreować siłę rynkową, która tę tendencję będzie zwalczać, ba – może nawet doprowadzi do powszechnej zgody na to, że należy zakazać promocji homoseksualizmu. Każdy ruch społeczny generowany jest raczej przez małą grupę usypiaczy, którzy przeciągają milczącą większość w swoim kierunku. Wystarczy tylko dotrzeć z alternatywą, podać ją w dobrej formie, by sytuację odmienić. Ale tu nie chodzi o marketing. Kościół, jako depozytariusz Prawdy, przemienia raczej serca, formuje cnoty i postawy – trwale. Propaganda fidei, to raczej wyzwalanie ludzi z okowów ich namiętności, które każą im sądzić, że są racjonanymi przesłankami.
Zresztą nawet, gdyby była to znaczna większość równie przekonanych – nic nie stoi na przeszkodzie, by pracować nad tym, by zmienić ich zdania. To wszystko, to gra rynkowa. Nie ma w tym nic antyrynkowego.
Co do kwestii finansowania jeszcze – kol. Tamkqun nie zauważa chyba, że zwykłe firmy nie osiągają rentowności od pierwszego dnia działania. Wręcz przeciwnie – norma, to dwa, trzy lata. Dlatego też nie ma nic nienormalnego w tym, że przez jakiś czas jedzie się na deficycie i wierzy się w to, że mimo wszystko uda się przekonać rynek nie tylko do produktu, ale i do jego kupna. Podobnie z Frondą.pl
Co do kwestii politycznych – nieodwołalnie władza dąży w ręce coraz gorszej hołoty i jest to wynik działania rynkowego, oczywiście. Nie oznacza to natomiast, że jest to wynik pożądany, ani tym bardziej – że nie należy pracować nad jego zmianą. Ponownie wracamy do Kościoła – tam, gdzie słabnie wpływ Wiary... tam społeczeństwo bardziej wariuje, ulegają namiętnościom. Dlaczego? Bo i udział procentowy ludzi dojrzałych, opanowanych, oświeconych wiarą jest mniejszy, mniej cnót jest praktykowanych, etc. Władza idzie do hołoty, a świat w kierunku kryzysu. Nie bez kozery coraz więcej autorów zauważa moralne fundamenty obecnego kryzysu. Powiem więcej – ten kryzys ma podstawy w zmianach w moralności, zarówno w Ameryce, jak i na świecie.
Na koniec, muszę powiedzieć, że nie wiem, czy trafnie odpowiedziałem na pytania, bo nie miałem ich przed oczami, ale na pewno nie postrzegam rynkowej racjonalności, jako racjonalności w ogóle, ale bardziej jako „ograniczoną racjonalność” opisaną przez Northa. Po drugie – rynek postrzegam raczej bardziej abstrakcyjnie, niż kol. Tamkqun. Wydaje mi się nawet, że rację miał Parsons chcąc znaleźć ogólny model analityczny dla nauk społecznych na każdym poziomie. Na podstawie dotychczasowej lektury Parsonsa muszę powiedzieć jedno – chyba znów znajduję własne pomysły w cudzych książkach... No, ale do tego już chyba czytelnicy Gnyszkobloga przyzwyczaili...
de Toqueville o Unii
„(...) Pierwszą jest forma federacyjna, którą przyjęli [...] i która pozwala Unii cieszyć się potęgą, jaką ma wielka republika, i bezpieczeństwem, jakie ma republika mała”.
Jak myślicie, czy de Toqueville nie mówi przypadkiem o Unii Europejskiej? Nie, ale choć mówi o Ameryce, sam nie wie o tym, że za parę lat słowa te dotyczyć będą Unii Europejskiej. Niedługo uchwalą nam traktat lizboński, już zaczynają nam narzucać absurdalne ustawodawstwo... potem okaże się że konieczna jest dalsza integracja, aż do federacji, a z federacji – po jakiejś powtórce z Wojny Secesyjnej – do jednego państwa. Chyba, że po drodze będzie jakaś wielka wojna.
[Oj, jednak nie zamieszczam, bo zniknął z portalu, ale w zamian zamieszczam fragment e-maila od stałego Czytelnika, który przebywa obecnie w Niemczech na socratesie...]
Mam wrażenie, że ci wszyscy "wyzwoleni" monachijczycy (którzy robią wszystko, żeby się odciąć od mitu konserwatywnej Bawarii) oraz przyjezdni to banda zbaraniałych matołów. Wystarczy porozmawiać nt. jej wysokości Unii E., żeby dowiedzieć się... niczego, poza dziecinną, brukselską propagandą w stylu "dni europejskich", jakie znam z podstawówki. Nieważne po co, grunt, żeby następowała integracja. Ale mniejsza o to.
Dziś z kolei dowiedziałem się (z NajwyższegoCzasu!) o inicjatywie ustawodawczej francuskich feminazistek, chcących narzucić krajom całej UE mix ustawodawczy złożony z ustaw dot. antykoncepcji, aborcji, homoseksualizmu, rozwodów, etc. W jaki sposób go stworzyć? Ano, przeglądamy ustawy w poszczególnych krajach – i wybieramy najbardziej ohydne i bezbożne... i narzucamy je reszcie. A co! Choć byłby to przykład jawnego nadużywania władzy przez eurobiurokrację... ale nie moglibyśmy odmówić femiwariatkom skuteczności w zastanym systemie stanowienia władzy. Znów wracamy do „rynku”. Dziewczyny może okażą się skuteczne. Co bynajmniej nie jest dobre, ani pożądane przez wszystkich.
Dziś z kolei dowiedziałem się (z NajwyższegoCzasu!) o inicjatywie ustawodawczej francuskich feminazistek, chcących narzucić krajom całej UE mix ustawodawczy złożony z ustaw dot. antykoncepcji, aborcji, homoseksualizmu, rozwodów, etc. W jaki sposób go stworzyć? Ano, przeglądamy ustawy w poszczególnych krajach – i wybieramy najbardziej ohydne i bezbożne... i narzucamy je reszcie. A co! Choć byłby to przykład jawnego nadużywania władzy przez eurobiurokrację... ale nie moglibyśmy odmówić femiwariatkom skuteczności w zastanym systemie stanowienia władzy. Znów wracamy do „rynku”. Dziewczyny może okażą się skuteczne. Co bynajmniej nie jest dobre, ani pożądane przez wszystkich.
społeczeństwo organiczne...
wciąż jestem pod wrażeniem de Toqueville'a analizującego religijność Amerykanów, i pod wrażeniem tamtego społeczeństwa. Być może nie jest to średniowieczne, ubóstwiane przez konserwatystów i kontrrewolucjonistów, społeczeństwo organiczne, ale na pewno coś jemu pokrewnego.
Na marginesie, de Toqueville zauważa, że choć wielość wyznań była w Ameryce wielka, to jednak panowała jedna, surowa moralność. Dziwne prawda? Szczególnie dziś, gdzie wiadomo już jakie są owoce rewolucji Lutra. Jak bardzo trafny jest tu tytuł książki Tomasza Terlikowskiego: Gdy sól traci smak. Etyka protestancka w kryzysie
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2007/12/3-xii-2007-poniedziaek-w-franciszek.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2007/12/3-xii-2007-poniedziaek-w-franciszek_03.html
myśl na dziś
Bardzo wielką rzeczą jest uznać się za nic wobec Boga, ponieważ taka jest prawda.
św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 260
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz