Kontynuujemy podjętą swego czasu myśl na temat sposobów finansowania lewicy – tym razem przechodząc do pytania o to co w takim razie powinna zrobić strona przeciwna. Przypomnijmy, że dobre działanie (a więc i skuteczne) wg św. Tomasza z Akwinu za podstawę ma obserwację rzeczywistości, objaśnienie jej oraz podjęcie działania. Rzeczywistość już opisaliśmy, częściowo opisaliśmy. Nadszedł czas na dokończenie opisu... i przejście do opisu.co rozumiemy przez prawicę?Najpierw uściślijmy podział prawica-lewica. Jak wiadomo, za przedstawiciela prawicy podaje się nieraz ludzi, których inni widzą raczej po lewej stronie i na odwrót. Moim zdaniem – i z mojej perspektywy – prawica, to po prostu siły Kontrrewolucji oraz pół-kontrrewolucyjne wg definicji Plinio Correa de Oliveiry z
„Rewolucji i Kontrrewolucji”. Jednym słowem decydujący sam w sobie nie jest ani stosunek do kwestii gospodarczych, ani obyczajowych... tylko do christianitas, cywilizacji chrześcijańskiej ukształtowanej z inspiracji Kościoła Katolickiego. Siły dążące do odbudowania mocno podupadłej christianitas nazywamy kontrrewolucyjnymi, a te, które na wielu odcinkach są z nimi zgodne, w mniej ważnych nie w pełni, nazywamy pół-kontrrewolucyjnymi. Te uważam za prawicę. I nie obchodzą mnie żadne inne – jedynie te uważam za godne uwagi, choć nie oznacza to, że i inne nie mogą skorzystać na poniższych uwagach.
jak działa lewica – co z tego?Opisaliśmy niedawno
jak działa lewica (czyli siły Rewolucji) pod względem finansowania. Z opisu tej sytuacji należy wyciągnąć wnioski dla strony przeciwnej, ale zanim je wyciągniemy, opiszmy krajobraz Kontrrewolucji, lub też podmiotów, które deklarują, że po jej stronie walczą.
kłody u prawej nogiProf. Marek Jan Chodakiewicz sytuację na prawicy (choć pewnie różnimy się w definicji) określił swego czasu w felietonie w
Najwyższym Czasie! jako
gównozjadztwo. Chodziło tu przede wszystkim o finanse – i nie uważam, by to kreślenie było dalekie od rzeczywistości! Sytuacja finansowa większości instytucji, które określilibyśmy jako prawicowe jest słaba, bądź katastrofalna. Często są również źle zarządzane i opierają się na wolontariacie, czyt. frajeracie, opisywanym już swego czasu przeze mnie. To powoduje często powstanie klientelizmu, które opisałem w
tyradzie przeciwko niemu, czy fałszywej nieskończonej
pogoni za profesjonalizmem, która pęta wszelkie działania. Wszystko to opisuję już od pewnego czasu – odkąd sam zaangażowałem się w pełni, aktywnie oraz instytucjonalnie po tej stronie. Pora prócz wspomnianych wyżej zjawisk wyróżnić jeszcze kilka innych grzechów, które mnożą się w instytucjach prawicowych. Są to:
- zakotwiczenie – opisywałem je już kilka razy – w tekście
ogólnie o zakotwiczeniu, oraz o
przejawach zakotwiczenia w poszczególnych dziedzinach. Na prawicy polega na przywiązaniu do status quo... większość ludzi prawicy nie wierzy w to, że sytuacja może być inna! Że mogą nadawać ton życiu publicznemu, szefować potężnym instytucjom, wydawać książki w nakładach idących w setki tysiące, mieć popularne media w rękach – owszem, o tym się mówi, że mamy rację tu i tu, słuszność, Bóg i historia są po naszej stronie, że mamy wizję przyszłości... tylko, że nikt przytomny nie powie, że tak będzie za kilka lat. Nikt nie wyobraża sobie, żeby tak mogło się stać już niedługo, w wyniku jego konkretnych działań. Przypomina mi się opowieść usłyszana od logopedy. Opowiadał o pewnej konferencji PZJ, na której prelegent zapytał licznie zgromadzonych, kto z nich chciałby przestać się jąkać w ciągu godziny. Z kilkuset osób tylko kilka podniosło ręce! Ludzie, którzy na terapię jąkania poświęcają kilka godzin tygodniowo... de facto nie wierzą w jej powodzenia. Podobnie i ludzie prawicy – swój sukces widzą... w niezdefiniowanej przyszłości. W ten sposób zamiast pracować skutecznie dla zwycięstwa, realizować cel po celu – bawią się w krzątaninę, lataninę z pustymi taczkami.
- błędy atrybucji – pisałem na blogu także i o
błędach atrybucji. Widocznym problemem na prawicy jest jej rozdrobnienie. Celowo używam określenia „rozdrobnienie”, a nie „dywersyfikacja” - tutaj mamy bowiem do czynienia z dyspersją, która niczemu nie służy. Instytucje są izolowane, współpraca obejmuje zazwyczaj jedynie kilka sąsiednich instytucji, członkowie zaś mają skłonność do budowania bardzo zawężonych tożsamości, w opozycji do innych. Przedstawiciele instytucji X uważają, że ci z Y są tak naprawdę farbowanymi lisami, albo nieprawdziwymi reprezentantami idei abc, a ich lider spojrzał kiedyś krzywym okiem na naszego, więc nie może być mowy o współpracy, etc.
- indywidualizm i napoleonizm - opisana powyżej skłonność do popełniania błędów atrybucji wobec potencjalnych sojuszników prowadzi do wyobcowania (co w skali makro opisał też Putnam jako erozję kapitału społecznego w wyniku kontaktu społeczności z obcymi – podobnie jak w owych instytucjach bardzo często „obcości” szuka się na siłę), oraz indywidualizmu. W długim terminie każdy zaczyna mieć skłonność do działania na własną rękę (z różnych względów – od kiepskiego uposażenia, po animozje), co skutkuje napoleonizmem i pączkowaniem coraz to nowych przedsięwzięć kanapowych, w których każdy jest szefem działu, ale nie ma działaczy. Ilustruje to pewna opowieść o dwóch działaczach narodowych, którzy jechali pociągiem na któryś ze zjazdów nieboszczki LPR do Częstochowy. Podczas podróży wpadli jednak na pomysł utworzenia własnej partii, która lepiej realizowałaby postulaty im bliskie. Wymyślili nazwę, godło, zaczęli pisać szkic statutu... ale doszło do podziału stanowisk... obaj panowie tak się na siebie rozeźlili, że na najbliższej stacji wysiedli – nie tworząc ani partii, ani nie dojeżdżając na zjazd.
Napoleonizm czasem występuje jako
klientelizm, o czym pisaliśmy wcześniej. Bez względu na odmianę, skutkiem tego są instytucje skupione wokół wodza, któremu się kadzi bez względu na to, czy odnosi sukcesy, czy nie... a ostatecznie kadzi mu się nieszczerze, bo czuje się nie miłość, lecz żądzę zastąpienia go i zostania samemu wodzem, Napoleonem.
- cierpiętnictwo – ciężko nie odnieść wrażenia, obserwując poczynania niektórych działaczy, że jedynym celem, bądź celem głównym jest przekonanie świata o swojej wyjątkowości. Przybiera to różne formy i jest pochodną indywidualizmu. Jako napoleonizm przybiera postać wyjątkowości poprzez geniusz, jako cierpiętnictwo zaś – wyjątkowość poprzez cierpienie. Nasz cierpiętnik cierpi zatem za miliony, ma skierowane przeciwko sobie wszelkie moce zła, walczy jako ostatni Mohikanin, jedyny sprawiedliwy. Paradoksalnie zatem cierpiętnikowi nie zależy na zmianie status quo – on pragnie cierpieć, dowodzić prześladowań swojej osoby, a wszelkie działania ofensywne najlepiej, gdy kończą się spektakularną porażką (inaczej skończyć się nie mogą, bo cierpiętnik zazwyczaj nie potrafi nic więcej, niż spektakularnie cierpieć – porządna organizacja nie wydarzeń, bądź instytucji jest poza jego zasięgiem). Cierpiętnik jest największym – choć pewnie nieświadomym – zwolennikiem istnienia i powodzenia bytów, z którymi walczy. Jeśli
walczy z mediami w rodzaju AGORY, jak to już opisaliśmy – najbardziej zależy mu na dobrobycie tej instytucji.
agenci – są?Wiele niepowodzeń po tej stronie mocy zwykło się wyjaśniać działaniem agentury – czy to państwowej, czy po prostu rewolucyjnej. Niestety, jest ona bardzo prawdopodobna, a sam miałem najprawdopodobniej okazję spotkać się z agentem którejś z agencji rządowych. Jest rzeczą oczywistą, że posiadanie agenta w środowisku, które dąży do zaburzenia status quo jest dla rządu kwestią wielkiej wagi, a i dla środowiska przeciwnego również. Wprowadzenie, czy pozyskanie agenta trudne najczęściej nie jest, bo ludzie są łatwowierni, a i samo bycie źródłem ważnych informacji do końca uświadomione być nie musi. Nie należy jednak popadać w przesadę – obecność agentów niszczy zaufanie wśród działaczy, co z kolei przekłada się na ograniczenie skali działań i spadek ich jakości. Jak tu bowiem podejmować wielkie przedsięwzięcia, gdy tak naprawdę jedyną osobą, której możemy zaufać, jest nasza osoba? W tym znaczeniu, by zneutralizować grupę wystarczy rozpuścić plotkę o jej infiltracji.
parasole once moreTeraz przejdźmy do strony pozytywnej – co by tu robić. Cmentarz inicjatyw prawicowych – najprawdopodobniej ze względów, o których było powyżej – jest bardzo liczny. Wśród nieboszczyków wielką grupę pełnią zaś media prawicowe.
Moim zdaniem należy powtórzyć strategię, którą wdraża lewica – stworzyć jak najwięcej instytucji. Tutaj uwaga – nie jest prawdą, że po naszej stronie istnieje pustka. Wręcz przeciwnie! Kapitał społeczny w Polsce wytwarza głównie Kościół i ludzie z Nim związani, jednak zasięg tematyczny jest ograniczony do kwestii związanych z formacją i dobroczynnością. Moim zdaniem należy wrócić do wzorców przedwojennych, czyli wywodzących się de facto z jeszcze wcześniejszych wieków, kiedy to inspiracja katolicka towarzyszyła całemu mnóstwu stowarzyszeń świeckich – od kół łowieckich, przez grupy paramilitarne, handlowe, producenckie, twórcze, etc. Tak – miejmy własne pozarządowe i pozakościelne (w sensie hierarchicznym) instytucje, które zajmą się dosłownie wszystkim (podobnie jak to ma miejsce na lewicy). Nie tylko rodziną, dobroczynnością i formacją duchową, bądź intelektualną – miejmy związki sportowe, stowarzyszenia akademickie, naukowe, organizacje zajmujące się ochroną środowiska, przedsiębiorczością, unie handlowe, instytuty, wydawnictwa, knajpy, teatry, stowarzyszenia biorące udział w dialogu społecznym! Są one potrzebne nie tylko do wpływania na to o czym się mówi i w jaki sposób się mówi na dużą skalę, ale i z jeszcze jednego powodu... są one
generatorami prestiżu!generatory prestiżuWróćmy jeszcze do opisywanej sytuacji na lewicy. Sieć instytucji ma nie pozytywny wymiar ekonomiczny, ale i generuje prestiż – organizacje te (jako byty pozarządowe) postrzegane są jako niezależne i eksperckie. Powołując się na siebie nawzajem, zlecając sobie ekspertyzy, wykonanie poszczególnych zadań – tylko umacniają swój autorytet. Pozycję dodatkowo buduje realizowanie celów zlecanych przez państwo – wciąż postrzegany jako bezstronny i fachowy. Dlaczego prestiż jest ważny? Dlatego, że działa pozytywnie na
motywację, lojalność, skuteczność oraz zwykłe dobre samopoczucie działacza. Uważam, że na prawicy podstawowym problemem, z którym się borykamy jest właśnie brak generatorów prestiżu. Kurie biskupie mają ograniczone działanie pod tym względem, poza nimi tylko niewiele instytucji zyskało jakiś prestiż, a i nikt nie gra na prestiż sprzymierzeńców, chcąc dla siebie zagarnąć jego całość ze względów, które opisałem wyżej. W efekcie – po naszej stronie ciężko o prestiż, ludzie działają najczęściej w oparciu o wysokie motywacje, które w zderzeniu z szarą rzeczywistością kończą się frustracją po dwóch, trzech latach działania i zawieszeniem działalności. Polski działacz pro-life nie jest eleganckim, skutecznym lobbystą, który samym swoim prestiżem oddziałuje na rozmówcę. Polski działacz pro-life to najczęściej spocony gość, który działa za „Bóg zapłać”, ma do wykarmienia rodzinę i nie ma pojęcia o skutecznym działaniu. Ludzie na dłuższą metę nie lgną do naszej strony i często musimy obserwować spektakularne przejścia na ciemną stronę mocy – najczęściej właśnie w wyniku zachłyśnięcia się prestiżem! Idę o zakład, że gdyby po prawej stronie można było uzyskać poważne laury artystyczne, prestiż i pieniądze, Jan Klata nie odszedłby do środowiska „Krytyki Politycznej”. Gdyby po naszej stronie generował się prestiż, obecny naczelny „Rzeczpospolitej” nie wspominałby ze wstydem swojej twórczości we FRONDZIE, co wg poważnych źródeł ma miejsce. Najwyższy czas rozpocząć wielokierunkową współpracę, porzucić środowiskową izolację, profesjonalizować się i zadbać o finanse, porzucając kolesiostwo, które chętnie podczepiłoby się do jakiejkolwiek gotówki. Nasza praca, praca tylu ludzi, musi być wreszcie
pracą idealną.
dwa celeBy tak było, należy podejść poważnie do realizacji dwóch celów. Po pierwsze budować dwa rodzaje struktur, które się uzupełniają – strukturę non-profit oraz biznesową. Po drugie zaś – formować rynek, w przypadku organizacji non-profit rynkiem są wszelkie finansowania i formowanie rynku oznacza budzenie i umacnianie skłonności do dobroczynności, skłonności do zaangażowania własnego portfela w działania! W sytuacji, w której coraz więcej celów biorą na siebie i je realizują Wspólnota Europejska i rząd – ludzie skłonni są uznać, że sytuacja nie wymaga ich zaangażowania ani w formie czasu, ani pieniędzy. To, co było podstawą społeczeństwa przez wieki, obumiera w dzisiejszych dniach coraz szybciej. Ale wspieranie tego typu postaw jest konieczne także z innego względu. Nie chodzi bowiem jedynie o to, że dobrze jest się dzielić z innymi, a samo to generuje kapitał społeczny, zaufanie, nowe relacje i podnosi jakość życia. Chodzi także o to, że nie zapowiada się, by na długą metę rząd polski, albo europejski były skłonne finansować działania prawicowe (w odróżnieniu od lewicowych, co oczywiste). Jeśli prywatna dobroczynność obumrze zupełnie – można przestać myśleć o czymkolwiek. Na tym polu widzę też swoją osobistą misję, którą zacząłem już realizować.
myśl na dziśNiebo. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotwał Bóg tym, którzy Go miłują”. Czyż te rewelacje apostoła nie dodają ci zapału do walki? św. Josemaria Escriva,