zakotwiczenie – kambek
Kontynuujemy temat zakotwiczenia, który wypłynął nam już na początku maja! To bardzo ciekawe, ale od tego czasu (a w moim kalendarze temat widnieje pod datą 4 maja!) po prostu nie miałem czasu, by go ruszyć! Brzmi niewiarygodnie, prawda? Niestety, najpierw przygniotły mnie lądowanie z pracami nad projektem inżynierskim, równolegle sesje egzaminacyjne na UW i PW, później angaż w sprawy rodzinne. Był jednak jeden Czytelnik, który stale przypominał mi o temacie – myślę o „yeah-yeah” z portalu Fronda.pl. Dzięki Niemu temat nie pozostał czczą publiczną obietnicą daną na blogu (ciekaw jestem ileż takich obietnic tematycznych zdążyłem Czytelnikom już złożyć...) i zamierzeniem widniejącym jedynie w kalendarzu! Tym oto sposobem, w pociągu relacji Wrocław – Warszawa, pragnę kwestię zakotwiczenia i tego, co z niego wynika – szczęśliwie zakończyć!
zakotwiczenie a gnuśność
Powiedzieliśmy już w poście dotyczącym samego zjawiska zakotwiczenia, czym ono jest. Można w oparciu o to stwierdzić, iż owa skłonność umysłu, jeśli nie jest uświadomiona oraz świadomie kontrowana... przeradza się w liczne wady! Od zbytniej bojaźliwości, po zwykłą gnuśność, której przejawy w kilku interesujących mnie dziedzinach omówię poniżej.
zakotwiczenie i gnuśność w życiu religijnym
W życiu religijnym zakotwiczenie polega na utożsamieniu świętości z niedościgłym (sic!) ideałem. Człowiek, który za mocno przywiązał się do pewnego sposobu zarządzania (zakotwiczył się), nie potrafi poza ten paradygmat wyjść. Podobnie człowiek, który zakotwiczył swoje wyobrażenie nt. świętości na konieczności posiadania daru bilokacji, pachnienia fiołkami oraz poszczenia przez 40 dni i nocy, nie potrafi myśleć o niczym więcej w kontekście świętości. A przecież gdyby pomyślał, albo chociaż posłuchał świętych Pańskich (dziś Czytelnik może po prostu zapisać się na newsletter Bądź Święty!), doszedłby do wniosku, iż wielki i spektakularny gmach świętości buduje się z małych, wcale nie spektakularnych cegiełek... cierpliwości, umartwienia, pokory, trwałej, pełnej uporu modlitwy. Człowiek zakotwiczony podobny jest więc do nieopierzonej kury, która marzy o staniu się orłem w ciągu kiku sekund (podobną metaforę wysnuł chyba kiedyś św. Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei). Przeglądając się w lustrze widzi się prawie orłem, stąpa dumnie i składa swoje skrzydełka a la KFC do dostojnego lotu... a nie potrafi poradzić sobie z małą glizdą, którą matka-orzeł musi mu wkładać do dzioba. Przełóżmy tę metaforę z powrotem na naszą materię. Człowiek zakotwiczony marzy o stanie ostatecznym nie dążąc do niego, gdyż dążenie to nie jest wcale atrakcyjne. Dla kogóż bowiem jest atrakcyjne cierpliwe skrobanie ziemniaków, jako droga do świętości? Albo powściąganie pychy po to, by się nie obrazić, nawet gdy ma się rację, wreszcie – zwyczajna, regularna analiza własnego sumienia, zwana potocznie jego rachunkiem. Po to, by dostać się na szczyt góry (duchowej), wszystkie kroki należy wykonać samodzielnie. Windy na tej drodze nie ma.
Efektem zakotwiczenia – ogólnie rzecz ujmując – jest więc marzenie o rzeczach wielkich przy równoczesnym lekceważeniu małych, które do nich prowadzą.
zakotwiczenie w przypadku organizacji i życia zawodowego
Tworzenie organizacji (bez względu na to, czy jest nią firma, instytucja państwowa, albo pozarządowa, partia polityczna, czy stowarzyszenie zbudowane na jakiejkolwiek idei) polega na tym, iż z jednostek nie działających w jednym celu powstaje zbiór jednostek realizujących wspólny cel. Mają one pewną wizję, opracowane sposoby jej realizacji oraz strukturę zarządzania, która weryfikuje realizację oraz na bieżąco dopracowuje zarówno zestaw celów, jak i sposoby działania.
Największy problem – o czym wie każdy, kto zaangażował się w cokolwiek większego, niż organizacja wycieczki szkolnej – polega na skłonieniu ludzi do uwierzenia w zasadność celu, jakość sposobów realizacji oraz kompetencji struktury zarządzania. Zakotwiczenie tutaj polega na niedostatecznym zinternalizowaniu wizji, która przyświeca strukturze zarządzającej i przyzwyczajeniu do niedziałania. Naturalną skłonnością człowieka jest maksymalizowanie zysku, a to najłatwiej osiągnąć przez dystans w stosunku do działania organizacji, zepchnięcia pracy na innych, oraz robieniu dobrej miny do złej gry i pobieraniu apanaży. Sytuację w takim razie traktuje się jako tymczasową i działa się tylko tyle, by nie wywołać zbytniej irytacji struktury zarządzającej. Przypomina to grę w kotka i myszkę. Na tym nie koniec skutków zakotwiczenia – ludzie zaczynają przejawiać wielką skłonność do pozornej działalności koncepcyjnej! Nie kończą się dyskusje na temat zasadności wspólnego celu, sposobów jego realizacji, etc. Organizacja zamienia się w kółko dyskusyjne.
Ponownie – człowiek marzy o przeniesieniu gór, zaniedbując drobne kroki na tej drodze! Zdobyciu władzy w przypadku partii politycznej (mamy na polskim podwórku kilka przykładów), zawojowaniu rynku w przypadku firmy, czy opanowaniu salonów kulturalnych, w przypadku grupy artystycznej. Wiele razy obserwowałem to z bliska, będąc zaangażowanym w przeróżne projekty. Nie chcę tu popełniać niedyskrecji, ale sytuacja w której proste czynności wykonywane jednak regularnie, z uporem maniaka, wręcz do znudzenia, przynosząc – szczególnie po dłuższym czasie – świetne wyniki finansowe, nie były prowadzone ze względu na ich małą spektakularność, w zamian jednak zespół wolał roić o milionach z Unii Europejskiej, pożyczce z banku, albo innych rycerzach na białych koniach... w sytuacji, w której wystarczyło jedynie zdobyć się na odrobinę cierpliwości i uporu. Jednym słowem – nie tylko Grzegorz Rasiak zaplątuje się o własne korzenie, jak na filmie, który wrzuciłem kiedyś na bloga.
zakotwiczenie a inwestowanie
Ostatni przykład, to inwestowanie. Każdy, kto ma pojęcie na temat inwestowania w wartość (a pojęcie o tym można zdobyć zarówno ze słynnej Małej książeczki... jak i mojego własnego artykułu na temat procenta składanego i Benjamina Grahama) zobaczy od razu na czym zakotwiczenie polega w tym obszarze. Nie każdy wytrzymuje napór własnych emocji pod wpływem wahań indeksów, mało kto trzyma się planu w obliczu zawirowań... każdy natomiast marzy o wyjściu z inwestycji z wielkimi zyskami! W związku z tym, jeśli spokojne, mało spektakularne regularne inwestowanie małych kwot po roku lub dwóch wyparuje z głowy, bo zyski na razie nie są wielkie, albo mimo wszystko notujemy straty – człowiek natychmiast chce stać się spekulantem! I skacze z kwiatka na kwiatek, traci tu, traci tam, dostaje coraz większej drżączki, aż po kapitale pozostaje tylko wspomnienie, albo wezwanie do uzupełnienia depozytu, jeśli działamy na rynku terminowym. Później zaś człowiek wraca do podstaw, zaczyna się zastanawiać od czego zacząć inwestowanie, zaczyna szukać odpowiednich lektur, poznawać psychologię inwestowania... aż wraca w końcu do starej, sprawdzonej koncepcji mozolnego pięcia się na szczyt góry małymi, lecz pewnymi kroczkami, o której słyszał na samym początku.
Co bardziej rozpala? Wpłacanie co miesiąc kilkuset, bądź kilkudziesięciu złotych na mocno zrównoważony portfel, czy raczej jednorazowe wejście na rynek z potężnym kapitałem i dynamiczne mielenie go? Podobnie w dziedzinie wojennej – co bardziej rozpala: zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę, czy wysłanie szpiega, który wstrzyknie truciznę dowódcy Japończyków? Jak już działać, to z pompą – oto dewiza większości ludzi. Ludzi zakotwiczonych.
Kontynuujemy temat zakotwiczenia, który wypłynął nam już na początku maja! To bardzo ciekawe, ale od tego czasu (a w moim kalendarze temat widnieje pod datą 4 maja!) po prostu nie miałem czasu, by go ruszyć! Brzmi niewiarygodnie, prawda? Niestety, najpierw przygniotły mnie lądowanie z pracami nad projektem inżynierskim, równolegle sesje egzaminacyjne na UW i PW, później angaż w sprawy rodzinne. Był jednak jeden Czytelnik, który stale przypominał mi o temacie – myślę o „yeah-yeah” z portalu Fronda.pl. Dzięki Niemu temat nie pozostał czczą publiczną obietnicą daną na blogu (ciekaw jestem ileż takich obietnic tematycznych zdążyłem Czytelnikom już złożyć...) i zamierzeniem widniejącym jedynie w kalendarzu! Tym oto sposobem, w pociągu relacji Wrocław – Warszawa, pragnę kwestię zakotwiczenia i tego, co z niego wynika – szczęśliwie zakończyć!
zakotwiczenie a gnuśność
Powiedzieliśmy już w poście dotyczącym samego zjawiska zakotwiczenia, czym ono jest. Można w oparciu o to stwierdzić, iż owa skłonność umysłu, jeśli nie jest uświadomiona oraz świadomie kontrowana... przeradza się w liczne wady! Od zbytniej bojaźliwości, po zwykłą gnuśność, której przejawy w kilku interesujących mnie dziedzinach omówię poniżej.
zakotwiczenie i gnuśność w życiu religijnym
W życiu religijnym zakotwiczenie polega na utożsamieniu świętości z niedościgłym (sic!) ideałem. Człowiek, który za mocno przywiązał się do pewnego sposobu zarządzania (zakotwiczył się), nie potrafi poza ten paradygmat wyjść. Podobnie człowiek, który zakotwiczył swoje wyobrażenie nt. świętości na konieczności posiadania daru bilokacji, pachnienia fiołkami oraz poszczenia przez 40 dni i nocy, nie potrafi myśleć o niczym więcej w kontekście świętości. A przecież gdyby pomyślał, albo chociaż posłuchał świętych Pańskich (dziś Czytelnik może po prostu zapisać się na newsletter Bądź Święty!), doszedłby do wniosku, iż wielki i spektakularny gmach świętości buduje się z małych, wcale nie spektakularnych cegiełek... cierpliwości, umartwienia, pokory, trwałej, pełnej uporu modlitwy. Człowiek zakotwiczony podobny jest więc do nieopierzonej kury, która marzy o staniu się orłem w ciągu kiku sekund (podobną metaforę wysnuł chyba kiedyś św. Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei). Przeglądając się w lustrze widzi się prawie orłem, stąpa dumnie i składa swoje skrzydełka a la KFC do dostojnego lotu... a nie potrafi poradzić sobie z małą glizdą, którą matka-orzeł musi mu wkładać do dzioba. Przełóżmy tę metaforę z powrotem na naszą materię. Człowiek zakotwiczony marzy o stanie ostatecznym nie dążąc do niego, gdyż dążenie to nie jest wcale atrakcyjne. Dla kogóż bowiem jest atrakcyjne cierpliwe skrobanie ziemniaków, jako droga do świętości? Albo powściąganie pychy po to, by się nie obrazić, nawet gdy ma się rację, wreszcie – zwyczajna, regularna analiza własnego sumienia, zwana potocznie jego rachunkiem. Po to, by dostać się na szczyt góry (duchowej), wszystkie kroki należy wykonać samodzielnie. Windy na tej drodze nie ma.
Efektem zakotwiczenia – ogólnie rzecz ujmując – jest więc marzenie o rzeczach wielkich przy równoczesnym lekceważeniu małych, które do nich prowadzą.
zakotwiczenie w przypadku organizacji i życia zawodowego
Tworzenie organizacji (bez względu na to, czy jest nią firma, instytucja państwowa, albo pozarządowa, partia polityczna, czy stowarzyszenie zbudowane na jakiejkolwiek idei) polega na tym, iż z jednostek nie działających w jednym celu powstaje zbiór jednostek realizujących wspólny cel. Mają one pewną wizję, opracowane sposoby jej realizacji oraz strukturę zarządzania, która weryfikuje realizację oraz na bieżąco dopracowuje zarówno zestaw celów, jak i sposoby działania.
Największy problem – o czym wie każdy, kto zaangażował się w cokolwiek większego, niż organizacja wycieczki szkolnej – polega na skłonieniu ludzi do uwierzenia w zasadność celu, jakość sposobów realizacji oraz kompetencji struktury zarządzania. Zakotwiczenie tutaj polega na niedostatecznym zinternalizowaniu wizji, która przyświeca strukturze zarządzającej i przyzwyczajeniu do niedziałania. Naturalną skłonnością człowieka jest maksymalizowanie zysku, a to najłatwiej osiągnąć przez dystans w stosunku do działania organizacji, zepchnięcia pracy na innych, oraz robieniu dobrej miny do złej gry i pobieraniu apanaży. Sytuację w takim razie traktuje się jako tymczasową i działa się tylko tyle, by nie wywołać zbytniej irytacji struktury zarządzającej. Przypomina to grę w kotka i myszkę. Na tym nie koniec skutków zakotwiczenia – ludzie zaczynają przejawiać wielką skłonność do pozornej działalności koncepcyjnej! Nie kończą się dyskusje na temat zasadności wspólnego celu, sposobów jego realizacji, etc. Organizacja zamienia się w kółko dyskusyjne.
Ponownie – człowiek marzy o przeniesieniu gór, zaniedbując drobne kroki na tej drodze! Zdobyciu władzy w przypadku partii politycznej (mamy na polskim podwórku kilka przykładów), zawojowaniu rynku w przypadku firmy, czy opanowaniu salonów kulturalnych, w przypadku grupy artystycznej. Wiele razy obserwowałem to z bliska, będąc zaangażowanym w przeróżne projekty. Nie chcę tu popełniać niedyskrecji, ale sytuacja w której proste czynności wykonywane jednak regularnie, z uporem maniaka, wręcz do znudzenia, przynosząc – szczególnie po dłuższym czasie – świetne wyniki finansowe, nie były prowadzone ze względu na ich małą spektakularność, w zamian jednak zespół wolał roić o milionach z Unii Europejskiej, pożyczce z banku, albo innych rycerzach na białych koniach... w sytuacji, w której wystarczyło jedynie zdobyć się na odrobinę cierpliwości i uporu. Jednym słowem – nie tylko Grzegorz Rasiak zaplątuje się o własne korzenie, jak na filmie, który wrzuciłem kiedyś na bloga.
zakotwiczenie a inwestowanie
Ostatni przykład, to inwestowanie. Każdy, kto ma pojęcie na temat inwestowania w wartość (a pojęcie o tym można zdobyć zarówno ze słynnej Małej książeczki... jak i mojego własnego artykułu na temat procenta składanego i Benjamina Grahama) zobaczy od razu na czym zakotwiczenie polega w tym obszarze. Nie każdy wytrzymuje napór własnych emocji pod wpływem wahań indeksów, mało kto trzyma się planu w obliczu zawirowań... każdy natomiast marzy o wyjściu z inwestycji z wielkimi zyskami! W związku z tym, jeśli spokojne, mało spektakularne regularne inwestowanie małych kwot po roku lub dwóch wyparuje z głowy, bo zyski na razie nie są wielkie, albo mimo wszystko notujemy straty – człowiek natychmiast chce stać się spekulantem! I skacze z kwiatka na kwiatek, traci tu, traci tam, dostaje coraz większej drżączki, aż po kapitale pozostaje tylko wspomnienie, albo wezwanie do uzupełnienia depozytu, jeśli działamy na rynku terminowym. Później zaś człowiek wraca do podstaw, zaczyna się zastanawiać od czego zacząć inwestowanie, zaczyna szukać odpowiednich lektur, poznawać psychologię inwestowania... aż wraca w końcu do starej, sprawdzonej koncepcji mozolnego pięcia się na szczyt góry małymi, lecz pewnymi kroczkami, o której słyszał na samym początku.
Co bardziej rozpala? Wpłacanie co miesiąc kilkuset, bądź kilkudziesięciu złotych na mocno zrównoważony portfel, czy raczej jednorazowe wejście na rynek z potężnym kapitałem i dynamiczne mielenie go? Podobnie w dziedzinie wojennej – co bardziej rozpala: zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę, czy wysłanie szpiega, który wstrzyknie truciznę dowódcy Japończyków? Jak już działać, to z pompą – oto dewiza większości ludzi. Ludzi zakotwiczonych.
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/07/15-vii-2008-wtorek-w-bonawentury.html
myśl na dziś
To podporządkowanie się planowi życia, rozkładowi godzin jest tak nużące! — powiedziałeś. A ja odpowiedziałem: jest nużące z powodu braku Miłości.
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 77
2 komentarze:
upeeer upeerr upr upr upr
ps. kotwica w górę :)
UPR
i cała naprzód ;)
Prześlij komentarz