pozwólcie...
że opublikuję poniżej tekst, o który poprosiła mnie dawna moja macierzysta redakcja, którą nota bene wskrzesiłem, a mianowicie Staszic Kurier...
Dzień z życia studenta architektury o inklinacjach socjologiczno-uniwersyteckich
Środa, słońce świeci, dzień już dłuższy, więc nie budzę się po ciemku. Dziś cały dzień na Politechnice – jeden z niewielu w tygodniu, czwarty rok i praca inżynierska mają swoje prawa – człowiek może sobie przyjść raz w tygodniu na korektę, potem na drugi na wykłady i seminaria... a w inne zająć się spokojnie studiowaniem na uniwerkowym MISHu.
No więc wstawanko o 7:00, czyli lepiej niż pobudka za czasów wojska, gdzie w Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia im. Gen. Józefa Bema w Toruniu wstawaliśmy przed 6:00 – jednym słowem, luz blues. Wstawaneczko, potem śniadanie i podjęcie życiowego bagażu na cały dzień (składającego się zazwyczaj z plecaka i torby z laptopem) – z którym mknę szybkim krokiem do środka lokomocji. Środek ten żwawo jedzie ode mnie do Centrum całe 38 minut, mijając po drodze wiele podwarszawskich miejscowości.
Dziś środa, a więc dzień gazetowy, a więc rano w moim kiosku, gdzie wita mnie roześmiana i rumiana młoda pani kioskarka, zakupuję dwa ulubione tygodniki. Żeby nie robić kryptoreklamy, zdradzę tylko, że to żaden mejnstrim w rodzaju Polityki, czy innego Niusłika. Szkoda pieniędzy. A zatem – gazetki pod pachą, pod drugą pachą laptop, na plecach plecak i zasiadamy do środka lokomocji, gdzie 38 minut zagwarantowane jest na spokojną lekturę. Lekturę – najczęściej socjologiczną (do zajęć należy się wszak przygotować!) – czas zacząć!
Rozpędzony środek lokomocji w końcu nieodwołalnie staje i pora wysiadać! Rozmarzony lekturami, z pełnym bagażem życiowym na półce, zbieram się, damy przepuszczam, a sam uwijam się, by zdążyć do tramwaju nr 19, który powiezie mnie na pl. Politechniki. Dziś ta operacja zakończyła się fiaskiem ze względów nieznanych! Tramwaj stanął przed Koszykową i się nie ruszył. To jak tak, to ja sobie na piechotkę pójdę. Com pomyślał, tom i zrobił.
„Dzieńdobrek!” – zaczynają się zwyczajowe figle-migle z panią z szatni. Gadu-gadu, fiku-miku, pożartujemy jak zwykle, kurtka oddana, numerek w kieszeni, tanecznym krokiem na pięterko, na wykład prof. Gzella o urbanistyce współczesnej. Slajdy, slajdy, a na nich wspaniałe zdjęcia i rzuty współczesnych miast plus komentarz wybitnego urbanisty. Człowiek niezwykłej kultury i elegancji – miło popatrzeć i posłuchać! Nie zawsze tak się zdarza.
Półtorej godziny, przerwy nie robimy, więc po wykładzie półgodzinna pauza do kolejnego wykładu – współczesne technologie budowlane z drem Górskim tym razem. Tu i tu współczesność – poprzednio urbanistyka, tym razem papy, emulsje izolacyjne, materiały ścienne, ściany kurtynowe... Także i tu można dostać oczopląsu – slajd za slajdem. Rozwiązania odwiecznych problemów budownictwa niby coraz bardziej wysublimowane, ale zawsze oparte o zwykły, tzw. zdrowy rozum. Ten sam, w oparciu o który udało się zbudować piramidy, czy fascynujące gotyckie katedry. Zajęcia raz z przerwą, raz bez – przerwa między kolejnym wykładem albo krótka, albo długa.
Profesor-legenda, czyli prof. dr hab. inż. Konrad Kucza-Kuczyński, z charakterystycznym czarnym szaliczkiem i w garniturze. Etyka zawodu architekta, bo tak nazywa się ów przedmiot, płynie wolniutko, w rytmie nieco lwowskiej wymowy Profesora. Niektórzy przysypiają, niektórzy piszą teksty do „Staszic Kuriera”...
Później kolejna półgodzinna przerwa i seminarium z projektowania detali architektonicznych – drugi raz z drem Górskim w ciągu dnia. Biedzimy się intelektualnie nad tym, czy blaszka powinna zostać zawinięta tu, czy gdzie indziej, czy wywinąć papę, czy ją raczej przykuć do ściany listwą... Półtorej godziny z przerwą – jest prawie 17:00 i powoli przychodzi tzw. „zgon”. Po zajęciach należy się przewietrzyć po drodze do kościoła Zbawiciela na Mszę. Hop siup, szybkim krokiem na pl. Zbawiciela, gdzie projektuję właśnie kamienicę jako projekt inżynierski, a gdzie za licealnych czasów chodziło się na rekolekcje. Msza długo nie trwa, pół godziny ew. minut czterdzieści.
Dzień omówiony z Panem Bogiem, można lecieć dalej. Tym razem w okolice dawnego liceum, to samo skrzyżowanie Chałubińskiego z Nowowiejską, sklep na rogu, przystanek do centralnego, na którym wystawałem przez całe trzy lata... Wolnym krokiem, często rozmawiając z Narzeczoną przez telefon, podążam sobie na tyły Staszica, do Ośrodka Akademickiego „Przy Filtrowej”. O 18:10 krąg, czyli godzinne spotkanie na rozważanie i pogadankę poświęconą któremuś z tematów życia duchowego. Godzina minęła, czas się zbierać, pożegnać kolegów – z powrotem do środka lokomocji. W Staszicu na korytarzu pali się światło.
Kolejne 38 minut, w większym tłoku o tej porze, wśród zmęczonych dniem pracowników, kolejna sesja lekturowa – albo socjologia, albo gazetki zakupione rano. Potem spacer z peronu do domu, kolacja... i zaczyna się pracowity wieczór! To dopiero początek. Do odpisania sterta maili, do napisania parę tekstów, m.in. na bloga, to i owo miejsce w sieci do odwiedzenia, jeszcze coś doczytać, jeszcze to, jeszcze tamto... rachunek sumienia, obiecany Różaniec (jak na mohera przystało, człowiek należy do Internetowej Róży Różańcowej Forum Frondy) i zabieramy się za intensywne spanie. Godzina późna... niekiedy dwunasta, niekiedy trochę po... a jutro kolejny dzień, już uniwerkowy, a więc inny świat, więcej dziewczyn, smukłe nogi, socjologia.
Życie to nie je bajka, życie to je wojna – cytując inżyniera Kopczewskiego. Bez względu na to gdzie studiujemy, drodzy Staszicowcy. Spytajcie ks. Staszica, którego namalowałem Wam i powiesiłem na korytarzu...
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/04/1-iv-2008-wtorek-czarny-wtorek.html
myśl na dziś
Radość jest dobrem chrześcijańskim, które będziemy posiadać tak długo, jak będziemy walczyć, gdyż jest konsekwencją pokoju. Pokój jest owocem zwycięstwa w wojnie, a życie człowieka na ziemi – czytamy w Piśmie Świętym – jest walką.
św. Josemaria Escriva, Kuźnia, nr 105
No więc wstawanko o 7:00, czyli lepiej niż pobudka za czasów wojska, gdzie w Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia im. Gen. Józefa Bema w Toruniu wstawaliśmy przed 6:00 – jednym słowem, luz blues. Wstawaneczko, potem śniadanie i podjęcie życiowego bagażu na cały dzień (składającego się zazwyczaj z plecaka i torby z laptopem) – z którym mknę szybkim krokiem do środka lokomocji. Środek ten żwawo jedzie ode mnie do Centrum całe 38 minut, mijając po drodze wiele podwarszawskich miejscowości.
Dziś środa, a więc dzień gazetowy, a więc rano w moim kiosku, gdzie wita mnie roześmiana i rumiana młoda pani kioskarka, zakupuję dwa ulubione tygodniki. Żeby nie robić kryptoreklamy, zdradzę tylko, że to żaden mejnstrim w rodzaju Polityki, czy innego Niusłika. Szkoda pieniędzy. A zatem – gazetki pod pachą, pod drugą pachą laptop, na plecach plecak i zasiadamy do środka lokomocji, gdzie 38 minut zagwarantowane jest na spokojną lekturę. Lekturę – najczęściej socjologiczną (do zajęć należy się wszak przygotować!) – czas zacząć!
Rozpędzony środek lokomocji w końcu nieodwołalnie staje i pora wysiadać! Rozmarzony lekturami, z pełnym bagażem życiowym na półce, zbieram się, damy przepuszczam, a sam uwijam się, by zdążyć do tramwaju nr 19, który powiezie mnie na pl. Politechniki. Dziś ta operacja zakończyła się fiaskiem ze względów nieznanych! Tramwaj stanął przed Koszykową i się nie ruszył. To jak tak, to ja sobie na piechotkę pójdę. Com pomyślał, tom i zrobił.
„Dzieńdobrek!” – zaczynają się zwyczajowe figle-migle z panią z szatni. Gadu-gadu, fiku-miku, pożartujemy jak zwykle, kurtka oddana, numerek w kieszeni, tanecznym krokiem na pięterko, na wykład prof. Gzella o urbanistyce współczesnej. Slajdy, slajdy, a na nich wspaniałe zdjęcia i rzuty współczesnych miast plus komentarz wybitnego urbanisty. Człowiek niezwykłej kultury i elegancji – miło popatrzeć i posłuchać! Nie zawsze tak się zdarza.
Półtorej godziny, przerwy nie robimy, więc po wykładzie półgodzinna pauza do kolejnego wykładu – współczesne technologie budowlane z drem Górskim tym razem. Tu i tu współczesność – poprzednio urbanistyka, tym razem papy, emulsje izolacyjne, materiały ścienne, ściany kurtynowe... Także i tu można dostać oczopląsu – slajd za slajdem. Rozwiązania odwiecznych problemów budownictwa niby coraz bardziej wysublimowane, ale zawsze oparte o zwykły, tzw. zdrowy rozum. Ten sam, w oparciu o który udało się zbudować piramidy, czy fascynujące gotyckie katedry. Zajęcia raz z przerwą, raz bez – przerwa między kolejnym wykładem albo krótka, albo długa.
Profesor-legenda, czyli prof. dr hab. inż. Konrad Kucza-Kuczyński, z charakterystycznym czarnym szaliczkiem i w garniturze. Etyka zawodu architekta, bo tak nazywa się ów przedmiot, płynie wolniutko, w rytmie nieco lwowskiej wymowy Profesora. Niektórzy przysypiają, niektórzy piszą teksty do „Staszic Kuriera”...
Później kolejna półgodzinna przerwa i seminarium z projektowania detali architektonicznych – drugi raz z drem Górskim w ciągu dnia. Biedzimy się intelektualnie nad tym, czy blaszka powinna zostać zawinięta tu, czy gdzie indziej, czy wywinąć papę, czy ją raczej przykuć do ściany listwą... Półtorej godziny z przerwą – jest prawie 17:00 i powoli przychodzi tzw. „zgon”. Po zajęciach należy się przewietrzyć po drodze do kościoła Zbawiciela na Mszę. Hop siup, szybkim krokiem na pl. Zbawiciela, gdzie projektuję właśnie kamienicę jako projekt inżynierski, a gdzie za licealnych czasów chodziło się na rekolekcje. Msza długo nie trwa, pół godziny ew. minut czterdzieści.
Dzień omówiony z Panem Bogiem, można lecieć dalej. Tym razem w okolice dawnego liceum, to samo skrzyżowanie Chałubińskiego z Nowowiejską, sklep na rogu, przystanek do centralnego, na którym wystawałem przez całe trzy lata... Wolnym krokiem, często rozmawiając z Narzeczoną przez telefon, podążam sobie na tyły Staszica, do Ośrodka Akademickiego „Przy Filtrowej”. O 18:10 krąg, czyli godzinne spotkanie na rozważanie i pogadankę poświęconą któremuś z tematów życia duchowego. Godzina minęła, czas się zbierać, pożegnać kolegów – z powrotem do środka lokomocji. W Staszicu na korytarzu pali się światło.
Kolejne 38 minut, w większym tłoku o tej porze, wśród zmęczonych dniem pracowników, kolejna sesja lekturowa – albo socjologia, albo gazetki zakupione rano. Potem spacer z peronu do domu, kolacja... i zaczyna się pracowity wieczór! To dopiero początek. Do odpisania sterta maili, do napisania parę tekstów, m.in. na bloga, to i owo miejsce w sieci do odwiedzenia, jeszcze coś doczytać, jeszcze to, jeszcze tamto... rachunek sumienia, obiecany Różaniec (jak na mohera przystało, człowiek należy do Internetowej Róży Różańcowej Forum Frondy) i zabieramy się za intensywne spanie. Godzina późna... niekiedy dwunasta, niekiedy trochę po... a jutro kolejny dzień, już uniwerkowy, a więc inny świat, więcej dziewczyn, smukłe nogi, socjologia.
Życie to nie je bajka, życie to je wojna – cytując inżyniera Kopczewskiego. Bez względu na to gdzie studiujemy, drodzy Staszicowcy. Spytajcie ks. Staszica, którego namalowałem Wam i powiesiłem na korytarzu...
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/04/1-iv-2008-wtorek-czarny-wtorek.html
myśl na dziś
Radość jest dobrem chrześcijańskim, które będziemy posiadać tak długo, jak będziemy walczyć, gdyż jest konsekwencją pokoju. Pokój jest owocem zwycięstwa w wojnie, a życie człowieka na ziemi – czytamy w Piśmie Świętym – jest walką.
św. Josemaria Escriva, Kuźnia, nr 105
7 komentarzy:
papa jest bardzo nowoczesnym srodkiem izolacyjnym ;)
drocze sie... co czasami dziwi, papa jest czesto stosowana mimo swojej leciwosci. a czemuz to? ekonomia przed nowoczesnoscia :)
no, gregusu, papa papie nierówna - taka np. Czarna Mamba http://www.polinova.pl/oferta.html?id=70 to ostatni hit sezonu, papa asfaltowa :) Mówiąc "papa" nie myślę o "papie na lepiku" :DD
ten tego... papa to zawsze byla asfaltowa (z jednej, albo z dwoch stron) :P
ta nowoscia to jest raczej stosowanie wlokien szklanych lub polaczen z wlokniny poliestrowej :)
a papa (przynajmniej na dach) zawsze powinna byc na lepiku (na zimno badz na goraco), poniewaz Panie Gnyszko papy w jednej warstwie to sie nigdy nie daje, a skleic to ja czyms trzeba.
wszystko się piknie zgadza, tyla że dzisiaj powiedziec w projekcie "2xpapa na lepiku" to ciut za mało - chociażby ze względu na różny skład owych pap i mnóstwo materiałów pochodnych. Po niemiecku to się lepiej oddaje - gdzie używa się określenia "Bitumen" - bo de facto chodzi o całe spektrum materiałów bitumicznych, których die Pappe jest jedynie rodzajem :) Przyznaję się do zgermanienia - mówiąc po naszemu "papa" myślę po ichniemu "Bitumen" :)
to ze papa to rdzen plus masa bitumiczna to kazdy szanujacy sie budowlaniec wie, ale i tak sie mowi papa.
gieneralnie o to mi chodzilo ze papa to zaden wynalazek, a te nowosci to po prostu stare, ulepszone rozwiazanie.
a na projektach zawsze sie pisze producenta. to sie nie tylko tyczy papy, ale innych materialow izolujacych. bo napisanie "folia paroprzepuszczalna" to tez nie jest wystarczajaca ilosc informacji.
:) mnie jednak chodzi o to, że jednak nowy rdzeń to spora rewolucja - bo papa może być dzięki temu bardziej elastyczna, albo doświadcza erozji po znacznie dłuższym czasie :) Czyż to nie rewolucja?
czy rewolucja? nie sadze. ja caly czas trzymam sie tego, ze to po prostu ulepszenie :)
a papa, papa pozostaje :D
zreszta, o co my sie spieramy? wazne ze wiemy o co chodzi i zaden cwaniak budowlaniec nas na budowie nie zagnie jak przyjdzie do nadzoru :D
Prześlij komentarz