z ostatniej chwili - Czytelnicy piszą!
tym razem Justyna:
świąteczne tulenie
nie, nie chodzi wcale ani o lenia, ani o tunele, ani nawet o tuleję. Gdy Oleńka chce Panagrzyzgę przytuli, zwykła mawiać: „Chodź się potulimy”, stąd też w tytule mowa o „tuleniu”. A dlaczego o tuleniu? Ano z tej przyczyny, że najpierw Święta nadeszły, a po nich (czy raczej w ich trakcie) wyjazd do Wrocławia, do Oleńki. Wszystko jasne.
Pangrzyzga prognozował napisanie bloga w pociągu relacji Warszawa – Wrocław ale okazało się to nierealne z powodu niewyspania, które poskutkowało dwugodzinną drzemką, późniejszym odmawianiem Różańca i nadrabianiem lektur zacnych a pożytecznych! Czas pojawił się dziś, kiedy to jedziemy słabo ogrzewanym pociągiem do Słupska. Wiśta wio!
Dworzec Główny
tak, wiem, pińcet razy już tu smęciłem, że lubię dworce kolejowe, a wrocławski Dworzec Główny w szczególności – ale pora na powtórkę. Ba! Cały Wrocław lubię (choć nie czytałem ani jednego ze słynnych kryminałów Marka Krajewskiego, których akcja toczy się we Wrocławiu!), pewnie przeważający wpływ mają tu wspomnienia związane z Oleńką i naszymi sprawami, bo przedtem we Wrocławiu nigdy nie miałem okazji przebywać. Podoba mi się więc jego częściowo prowincjonalny klimat, hotel Piast przed dworcem, który dźwiga się dopiero z socjalistycznego dziadostwa, peerelowski neon na bloku naprzeciwko Dworca z napisem „Dobry wieczór we Wrocławiu!” i ludzikiem unoszącym neonowy kapelusz. Podoba mi się wreszcie rynek i Piwnica Świdnicka, w której czarny i biały baran niejeden poszedł do gardziołka, Poczta na rynku, która przypomina mi dziecięce wizyty na poczcie w Pruszkowie (ma kabiny telefoniczne!)... No, a tu i ówdzie snują się uliczkami albo wspomnienia po Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego, albo duch niegdysiejszego UPR-owskiego bastionu, albo wreszcie opowieści związane z Wrocławiem autorstwa moich przyszłych Teściów. No, Gnyszka sentymentalny się zrobiłeś... ale, ale – na tym nie koniec! Lubię Dworzec Główny, na którym można zjeść niejaką knyszę (stąd Oleńka niekiedy nazywa mnie knyszką, albo knyszakiem), która de facto jest tradycyjnym, staropolskim kebabem, lubię kiosk Relaya przy wejściu z prawej strony (tam, gdzie sąsiadują ze sobą SexShop i komisariat policji) – gdzie kupuję sobie na podróż ulubiony Parkiet, a w środy Gazetę Polską z NajwyższymCzasem!, ewentualnie jakąś nieznaną sobie gazetę...
Ostatecznie o magii Wrocławia przesądza także to, że istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania na ulicy kogoś znajomego.
okna życia w Niemczech
wizytując dzisiejszego rana wspomniany kiosk Relay'a, zakupiłem m.in. Nasz Dziennik. Przeczytałem w nim, że niemieckie władze zaczynają się zastanawiać nad instytucją „okien życia”, które ostatnio zaczęły służyć nie tylko podupadłym rodzicom noworodków, ale i kilkulatków! Czaimy bazę? Podchowaliśmy dziecko jakieś dwa, trzy lata, znudziło nam się, więc hyc do okienka, niech się katole nim zajmą! Władze będą bohatersko walczyły z tym problemem!
Zjawisko łatwe do przewidzenia, trzeba mieć tylko łeb wolny od rewolucyjnych i oświeceniowych miazmatów, które błyskotliwy kpt. Bednarz nazywał elegancko „pierdami”, a Hayek z kolei zgubną pychą rozumu. Jeżeli najpierw pracujemy nad rozwaleniem delikatnej konstrukcji więzów emocjonalnych, zwyczajowych, norm niepisanych, tradycyjnych reguł (wzajemności, opieki nad starszymi, czy bezbronnymi), które utrzymują skomplikowany mechanizm jakim jest społeczeństwo w stabilności, a pracujemy nad tym w imię racjonalnego urządzenia świata, w imię nawiedzonego przekonania o możliwości zorganizowania i zapanowania nad każdym aspektem rzeczywistości społecznej... to nie należy się dziwić, że zaczynają występować zjawiska które dotąd były nie do pomyślenia! Planiści działają w oparciu o założenie, iż zmianie jednego elementu rzeczywistości towarzyszyć będzie niezmienność reszty, nawet z nim powiązanych. Ci bardziej realistycznie nastawieni do życia obserwują sprzężenia zwrotne, ale nie są w stanie widzieć każdego. W efekcie mówią: „Słuchajta, trza zreformować to-i-to, to wtedy świat się zmieni w porządany sposób”. No i przybliżają raj za nasze pieniądze... który ostatecznie okazuje się być piekłem, bo zmiana jednego z elementów pociągnęła za sobą dewastację innych. Tak więc – wracając z obszaru metafory do konkretu – jeśli się najpierw rozwala tradycyjną rodzinę zmuszając ludzi do pracy na państwową emeryturę i obojga małżonków, później dodatkowo rozluźnia więź między małżonkami poprzez sankcjonowanie rozwodów i prostytucji, następnie zezwala na zabijanie dzieci wspierając postępującą dehumanizację ludzi... to nie ma co się dziwić, że ludzie zaczynają wierzyć w to, co się robi w myśl zasady: „Jeśli nie działamy tak, jak wierzymy... to zaczynami wierzyć tak, jak działamy”.
Mają Niemcy to, do czego dążyli... myśląc irracjonalnie w swoim „racjonalizmie”, że dążą do czegoś innego. W socjologii nazywa się to efektem odwrócenia. Czyli co? Czytać, uczyć się i nie ideologizować, pięknoduchy.
lajf yz lajf
powróćmy na chwilę do problemu underemployment, który ostatnio analizowaliśmy. Poniekąd wiąże się z nim – na co słusznie zwrócił uwagę dr Henryk Krzyżanowski, komentując frondowy screen gnyszkobloga – inne zjawisko. Chodzi o overeducation.
Na czym polega? Jak sama nazwa wskazuje – na przeedukowaniu. Ludzie w dzisiejszych czasach (poważne) życie zawodowe zaczynają późno, gdyż muszą wcześniej pokończyć stopnie nauczania, obowiązkowo ze studiami. Problem jednak polega na tym, że ukończywszy studia w danej dziedzinie i tak w większości przypadków podejmą pracę w innej, natomiast do jej wykonywania są prawie zupełnie nieprzygotowani. Oznacza to przy okazji, że dość długo muszą się później adaptować do zawodu (choć firma i tak musi organizować szkolenia – chociażby po to, by podzielić się swoim know-how). Równolegle obserwujemy edukacyjny efekt odwrócenia – upowszechnienie edukacji na każdym stopniu przyniosło ze sobą obniżenie jej jakości, w związku z czym pierwsze lata w pracy w większości przypadków to trudny okres adaptacji – zarówno do nowych realiów, jak i wymagań merytorycznych. Wyrażając to jednym słowem – młodzi ludzie dzisiaj uczą się długo, nie daje im to jednak ani gwarancji znalezienia pracy (tylu mamy dziś „wysoko wykwalifikowanych” magistrów...), ani kompetencji niezbędnych na rynku pracy. Nie mówiąc już o tym, że później zakładają rodziny... z czym wiąże się cały wianuszek patologii w tej dziedzinie.
niezależność
Jaki z tego morał? Wybić się na niezależność i samemu stanowić o swoim życiu, nie dając miejsca nowoczesnym przesądom. Po pierwsze – studia wyższe nie są ani do zbawienia ani do życia koniecznie potrzebne. Po drugie – ich zakończenie nie jest konieczne w 25. roku życia.
Złote Myśli znów wariują z promocjami!
tym razem Justyna:
Panie Macieju,polecony przeze mnie Filmik na FrondęTV Pan dodał, za co dziękuję z serduszka, pewnie Pan tygrysim skokiem zebrał dodatkowe 10 tysiaków na cegiełkę do budowy Nowej Christianitas, być może już nawrócił Pan Holandię i Czechy czy jako pierwszy postawił krzyż na księżycu ale ale: ja tu rozsyłam linki na gnyszkobloga, polecam książki, które Pan poleca, znajomi pewnie wchodzą a tu... mało autorskiej treści ostatnimi czasy. Poczytałoby się...Czy ten tekst, podobnie jak inne pochwalne, już cytowane, znajdzie się na blogu? Ja też chcę mieć swoje 5 minut :D Poza tym: niechże Pan się nie wstydzi podkreślić, że starzy i nowi Czytelnicy dybią na świeże posty;))
świąteczne tulenie
nie, nie chodzi wcale ani o lenia, ani o tunele, ani nawet o tuleję. Gdy Oleńka chce Panagrzyzgę przytuli, zwykła mawiać: „Chodź się potulimy”, stąd też w tytule mowa o „tuleniu”. A dlaczego o tuleniu? Ano z tej przyczyny, że najpierw Święta nadeszły, a po nich (czy raczej w ich trakcie) wyjazd do Wrocławia, do Oleńki. Wszystko jasne.
Pangrzyzga prognozował napisanie bloga w pociągu relacji Warszawa – Wrocław ale okazało się to nierealne z powodu niewyspania, które poskutkowało dwugodzinną drzemką, późniejszym odmawianiem Różańca i nadrabianiem lektur zacnych a pożytecznych! Czas pojawił się dziś, kiedy to jedziemy słabo ogrzewanym pociągiem do Słupska. Wiśta wio!
Dworzec Główny
tak, wiem, pińcet razy już tu smęciłem, że lubię dworce kolejowe, a wrocławski Dworzec Główny w szczególności – ale pora na powtórkę. Ba! Cały Wrocław lubię (choć nie czytałem ani jednego ze słynnych kryminałów Marka Krajewskiego, których akcja toczy się we Wrocławiu!), pewnie przeważający wpływ mają tu wspomnienia związane z Oleńką i naszymi sprawami, bo przedtem we Wrocławiu nigdy nie miałem okazji przebywać. Podoba mi się więc jego częściowo prowincjonalny klimat, hotel Piast przed dworcem, który dźwiga się dopiero z socjalistycznego dziadostwa, peerelowski neon na bloku naprzeciwko Dworca z napisem „Dobry wieczór we Wrocławiu!” i ludzikiem unoszącym neonowy kapelusz. Podoba mi się wreszcie rynek i Piwnica Świdnicka, w której czarny i biały baran niejeden poszedł do gardziołka, Poczta na rynku, która przypomina mi dziecięce wizyty na poczcie w Pruszkowie (ma kabiny telefoniczne!)... No, a tu i ówdzie snują się uliczkami albo wspomnienia po Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego, albo duch niegdysiejszego UPR-owskiego bastionu, albo wreszcie opowieści związane z Wrocławiem autorstwa moich przyszłych Teściów. No, Gnyszka sentymentalny się zrobiłeś... ale, ale – na tym nie koniec! Lubię Dworzec Główny, na którym można zjeść niejaką knyszę (stąd Oleńka niekiedy nazywa mnie knyszką, albo knyszakiem), która de facto jest tradycyjnym, staropolskim kebabem, lubię kiosk Relaya przy wejściu z prawej strony (tam, gdzie sąsiadują ze sobą SexShop i komisariat policji) – gdzie kupuję sobie na podróż ulubiony Parkiet, a w środy Gazetę Polską z NajwyższymCzasem!, ewentualnie jakąś nieznaną sobie gazetę...
Ostatecznie o magii Wrocławia przesądza także to, że istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania na ulicy kogoś znajomego.
okna życia w Niemczech
wizytując dzisiejszego rana wspomniany kiosk Relay'a, zakupiłem m.in. Nasz Dziennik. Przeczytałem w nim, że niemieckie władze zaczynają się zastanawiać nad instytucją „okien życia”, które ostatnio zaczęły służyć nie tylko podupadłym rodzicom noworodków, ale i kilkulatków! Czaimy bazę? Podchowaliśmy dziecko jakieś dwa, trzy lata, znudziło nam się, więc hyc do okienka, niech się katole nim zajmą! Władze będą bohatersko walczyły z tym problemem!
Zjawisko łatwe do przewidzenia, trzeba mieć tylko łeb wolny od rewolucyjnych i oświeceniowych miazmatów, które błyskotliwy kpt. Bednarz nazywał elegancko „pierdami”, a Hayek z kolei zgubną pychą rozumu. Jeżeli najpierw pracujemy nad rozwaleniem delikatnej konstrukcji więzów emocjonalnych, zwyczajowych, norm niepisanych, tradycyjnych reguł (wzajemności, opieki nad starszymi, czy bezbronnymi), które utrzymują skomplikowany mechanizm jakim jest społeczeństwo w stabilności, a pracujemy nad tym w imię racjonalnego urządzenia świata, w imię nawiedzonego przekonania o możliwości zorganizowania i zapanowania nad każdym aspektem rzeczywistości społecznej... to nie należy się dziwić, że zaczynają występować zjawiska które dotąd były nie do pomyślenia! Planiści działają w oparciu o założenie, iż zmianie jednego elementu rzeczywistości towarzyszyć będzie niezmienność reszty, nawet z nim powiązanych. Ci bardziej realistycznie nastawieni do życia obserwują sprzężenia zwrotne, ale nie są w stanie widzieć każdego. W efekcie mówią: „Słuchajta, trza zreformować to-i-to, to wtedy świat się zmieni w porządany sposób”. No i przybliżają raj za nasze pieniądze... który ostatecznie okazuje się być piekłem, bo zmiana jednego z elementów pociągnęła za sobą dewastację innych. Tak więc – wracając z obszaru metafory do konkretu – jeśli się najpierw rozwala tradycyjną rodzinę zmuszając ludzi do pracy na państwową emeryturę i obojga małżonków, później dodatkowo rozluźnia więź między małżonkami poprzez sankcjonowanie rozwodów i prostytucji, następnie zezwala na zabijanie dzieci wspierając postępującą dehumanizację ludzi... to nie ma co się dziwić, że ludzie zaczynają wierzyć w to, co się robi w myśl zasady: „Jeśli nie działamy tak, jak wierzymy... to zaczynami wierzyć tak, jak działamy”.
Mają Niemcy to, do czego dążyli... myśląc irracjonalnie w swoim „racjonalizmie”, że dążą do czegoś innego. W socjologii nazywa się to efektem odwrócenia. Czyli co? Czytać, uczyć się i nie ideologizować, pięknoduchy.
lajf yz lajf
powróćmy na chwilę do problemu underemployment, który ostatnio analizowaliśmy. Poniekąd wiąże się z nim – na co słusznie zwrócił uwagę dr Henryk Krzyżanowski, komentując frondowy screen gnyszkobloga – inne zjawisko. Chodzi o overeducation.
Na czym polega? Jak sama nazwa wskazuje – na przeedukowaniu. Ludzie w dzisiejszych czasach (poważne) życie zawodowe zaczynają późno, gdyż muszą wcześniej pokończyć stopnie nauczania, obowiązkowo ze studiami. Problem jednak polega na tym, że ukończywszy studia w danej dziedzinie i tak w większości przypadków podejmą pracę w innej, natomiast do jej wykonywania są prawie zupełnie nieprzygotowani. Oznacza to przy okazji, że dość długo muszą się później adaptować do zawodu (choć firma i tak musi organizować szkolenia – chociażby po to, by podzielić się swoim know-how). Równolegle obserwujemy edukacyjny efekt odwrócenia – upowszechnienie edukacji na każdym stopniu przyniosło ze sobą obniżenie jej jakości, w związku z czym pierwsze lata w pracy w większości przypadków to trudny okres adaptacji – zarówno do nowych realiów, jak i wymagań merytorycznych. Wyrażając to jednym słowem – młodzi ludzie dzisiaj uczą się długo, nie daje im to jednak ani gwarancji znalezienia pracy (tylu mamy dziś „wysoko wykwalifikowanych” magistrów...), ani kompetencji niezbędnych na rynku pracy. Nie mówiąc już o tym, że później zakładają rodziny... z czym wiąże się cały wianuszek patologii w tej dziedzinie.
niezależność
Jaki z tego morał? Wybić się na niezależność i samemu stanowić o swoim życiu, nie dając miejsca nowoczesnym przesądom. Po pierwsze – studia wyższe nie są ani do zbawienia ani do życia koniecznie potrzebne. Po drugie – ich zakończenie nie jest konieczne w 25. roku życia.
Złote Myśli znów wariują z promocjami!
promocja ważna wprawdzie tylko do jutra... ale można kupic książki za przysłowiowe pół ceny - 50% rabatu na wybrane pozycje do jutra!
myśl na dziś
Pokora Jezusa: w Betlejem, w Nazarecie, na Kalwarii... — Ale jeszcze większe upokorzenie i poniżenie mamy w Najświętszej Hostii, większe niż w stajence, niż w Nazarecie, niż na Krzyżu. Jak bardzo więc winienem kochać Mszę świętą („Naszą” Mszę, o Jezu...)
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 533
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz