wtorek, 31 marca 2009

[31 III 2009] Generał Nil, Katyń - chwała naszym bohatyrom!

wczoraj oglądałem wzruszający trailer filmu Generał Nil o gen. Fieldorfie. Skojarzyło mi się z tym zdjęcie, które znalazłem kiedyś w internecie - pomnika katyńskiego gdzieś w USA. Chwała naszym bohaterom! Tymczasem ja muszę sobie teraz troszkę powypruwać żyły na studia, stąd też dziś także post obrazkowy. A trailer zniknął z youtube'a. Info o filmie na: http://www.general-nil.pl/
myśl na dziś Tyle już lat codziennego przystępowania do Komunii! Kto inny — powiedziałeś mi — stałby się już świętym, a ja... ciągle taki sam! — Synu — odparłem — przystępuj nadal codziennie do Komunii i pomyśl: co by się ze mną stało, gdybym nie komunikował się tak często?
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 534














nie ma to jak pedalska koszula... czyli Poznań w blasku słońca!

wybaczcie - jak co poniedziałek, od pewnego czasu, posta nie ma - natłok myśli i obowiązków nie pozwalają pisac! W zamian - dwa zdjęcia z ostatniego pobytu w Posen! Piękne miasto, wspaniali Mieszkańcy! Tym ostatnim bardzo dziękuję - w imieniu własnym i Oleńki!


a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/31-iii-2008-poniedziaek-uroczystoc_31.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/31-iii-2008-poniedziaek-dobranoc.html

myśl na dziś

Nadeszły chmurzyska zniechęcenia, utraty radości. Spadły ulewy smutku, masz wyraźne odczucie, że jesteś uwięziony. A na dodatek osaczyło cię przygnębienie, bardziej lub mniej obiektywnie uzasadnione: Tyle lat walki... a mimo to jesteś jeszcze tak daleko w tyle. Wszystko to jest konieczne i Bóg liczy się z tym: by osiągnąć gaudium cum pace — prawdziwy pokój i radość — winniśmy do przekonania o naszym synostwie Bożym, które napełnia nas optymizmem, dodać uznanie własnej, osobistej słabości.

św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 78














sobota, 28 marca 2009

[28 III 2009] uciekaj gąsiorze, bo Gnyszka już nie może!

uciekaj gąsiorze!
kapral Gnyszka miał okazję sprawdzić się oraz przypomnieć sobie arkana dowodzenia podczas operacji o kryptonimie „Gąsior”. Tak, tak, moi mili, to nie w kij dmuchał, nazwa prawie jak „Legion Condor”, a jaki koń-dor jest, każdy przecież widzi.
W poprzednią niedzielę do miejsca skoszarowania w celach religijnych (które to miejsce swoją drogą polecam z równie maniakalnym uporem, co Rozmyslania o życiu kapłańskim) zawitał głośno gdaczący i nie ciszej gęgający gąsior gatunku nie wiadomo jakiego – prawdopodobnie egipskiego (wedle ekspertyzy TW Damiana). Bez względu na narodowość gąsiora, który jawnie reprezentował interesy wroga, należało przystąpić niezwłocznie do likwidacji zagrożenia, co zakomenderowali zgodnie TW Damian oraz TW Michał. Podobnie jak w Dziejach Apostolskich, „wybór padł na Macieja” i to właśnie kpr. Gnyszka dowodził oddziałem złożonym z samego siebie, szer. Tomasza P., szczotki oraz parasola. Po krótkiej zbiórce, Gans-Sonderkommando przystąpiło do równoczesnego otwarcia furtki połączonego z naganianiem wroga od strony południowo-wschodniej. Siła żywa wroga była dość ospała, albo i ociężała, albo nawet zbyt stetryczała na to, by uciekać jak przystało na przedstawiciela świata zwierząt. W niczym to jednak nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie – pomogło. Gąsior został przepędzony pomiędzy drzewami, poślizgnąwszy się w pewnym momencie na mokrych liściach (nie tracąc przy tym buty oraz hardości) aż do momentu stanięcia pod ponad dwumetrowym murem ogrodzenia. Wówczas kpr Gnyszka bohatersko przystąpił do nagonki od strony wschodniej, co zaowocowało ucieczką gąsiora na miejsce odosobnienia na sąsiedniej działce i zamknięciem furtki za swym zgrabnym kuperkiem.
Wtedy to wróg nawiązał kontakt głosowy ze swoimi oddziałami rozlokowanymi w lesie. Gans-Sonderkommando uznało jednak, że zagrożenie wjazdem na chatę w wykonaniu rozwścieczonych gąsiorów i pochwyceniem TW Damiana z TW Michałem nie jest na tyle duże, by pozostać na posterunku. Misja skończyła się sukcesem, na niedzielny stół w ramach obiadu pojawiły się udka...

metafizyka wypędzania gąsiora
muszę powiedzieć, że lubię zwierzęta. Wytrwali Czytelnicy pamiętają na pewno zdjęcia capka z ostatnich wakacji, czy późniejsze zdjęcia mojego-niemojego kota, etc. Chociaż pangrzyzga lubi zwierzęta, to jednak żadnym tam ekoświrem nie jest. Serduszko ma miętkie, ale bez przesady.
No i owa miękkość zaraz się ujawniła podczas akcji „Gąsior”! Oto w chwili, gdy nagonka szła od południowego wschodu, a gąsiorek wleciał rozpędzony (według własnej skali) na mokre liście i poślizgnąwszy się, przejechał z pół metra na pierzastym brzuszku... zrobiło się panugrzyzdze smutno i tkliwo, tak że na chwilę z kpr. Gnyszki przedzierzgnął się w Maciurka, któremu żal było kilkanaście lat temu ciasta z galaretką, które jako ostatnie zostało na talerzu i całe smutne – czekając na konsumenta – drżało. O tym zresztą powstał swego czasu wiersz. Wyżej podpisanego.
znów w podróży
tymczasem – abstrahując od kocich sierściuchów, czy pierzastych gęgaczy – pangrzyzga jedzie pociągiem do Poznania! Jazda, jazda, Biała Gwiazda – byłoby fajnie, gdyby bilety nie podrożely. Doszło bowiem zeszłego poniedziałku do tego, że za bilet ulgowy w ekspresie do Poznania płacę tyle, ile płaciłem kilka lat temu za ulgowy do Wrocławia przez Poznań w tym samym pociągu. Granda-banda, chłopaki ze spółki pekapeintersity szaleją.
Zubożałem zatem nieznośnie, co nie przeszkodziło mi pokontynuować pewnego miłego zwyczaju kupowania oszołomskich, pardon, niszowych gazet do pociągu. Dziś wahałem się pomiędzy „Myślą polską” a „Naszą Polską” i wybór Macieja padł tym razem na ten drugi tytuł. Decydujące dla decyzji o wydaniu 4 zł (!) okazał się artykuł o pogromie kieleckim (choć myślałem, że chodzi o Jedwabne...). Myślałem o Jedwabnem ze względu na ostatnie świetne zajęcia kol. dra Łuczewskiego na IS UW, gdzie w ramach ćwiczeń z metod jakościowych, dokonaliśmy analizy relacji Szmula Wasersztajna na temat rzekomego pogromu w Jedwabnem, na której to relacji oparł się znany bajkopisarz wiadomego pochodzenia, J.T. Gross. Analiza wypadła rzecz jasna druzgocąco – hipotezę o dziwnej skłonności Wasersztajna do Sowietów można mocno uprawdopodobnić jego własnym tekstem. Podczas zajęć stało się dla mnie jasne, że koleś musiał prawdopodobnie być albo przedwojennym komunistą, albo zostać pozyskanym do współpracy. Zasiadłem więc przed wujkiem gugielem i poszukałem... trudno nie było. Okazuje się, że istnieją dokumenty świadczące o współpracy Wasersztajna z NKWD.
Wot zdziweczko...

jutro Wildstein
przypominam wielkopolanom o jutrzejszym (sobota) spotkaniu z Bronisławem Wildsteinem o 17:00 w Piwnicy Farnej w Poznaniu. Spotkanie spotkaniem, Wildstein Wildsteinem (nie każdy musi za nim przepadać, a i prywatna korespondencja z Czytelnikami dowodzi, że nie każdy Go toleruje), będzie to jednak okazja do spotkania się w rzeczywistości! W tzw. realu – jeśli ktoś byłby chętny, miał wolny czas... to będę bardzo rad!

książka audio roku 2008
gratka dla wielbicieli książek mówionych! Miał ostatnio miejsce konkurs (jeszcze trwa) na Książkę Audio Roku 2008. Można posłuchać darmowych fragmentów, zagłosować na którąś pozycję, a jeśli najdzie kogoś ochota także kupić po okazyjnej cenie, tj. z 15% rabatem. Część z prezentowanych pozycji można znaleźć w słynnym gnyszkokiosku (no, ba!). Miłego słuchania.

jeśli już...
... o zaawansowanej technologii mowa, to warto przypomnieć, że do końca marca piąte urodziny obchodzi wydawnictwo Złote Myśli, które przygotowało z tej okazji gigantyczne rabaty. Ze szczegółami można zapoznać się na specjalnej podstronie, ja zaś zdecydowanie polecam zbiór wywiadów E-biznes jako sposób na sukces oraz pozycje językowe, czy te dotyczące przedsiębiorczości.

Boudon strikes back!
wczoraj miałem okazję czytać tekst niejakiego Boudona na temat efektów odwrócenia. Zagadnienie dotyczy zmiany społecznej – Boudon zauważa i świetnie ilustruje przypadki, gdy zamierzone działanie w skali makro przynosi efekt odmienny od zamierzonego. Sprawa dotyczy oczywiście najczęściej polityki – np. tej dotyczącej edukacji. Tekst świetny, postaram się niebawem podzielić co smaczniejszymi fragmentami, dorzucając do tego adres bibliograficzny (oj, to naprawdę trzeba samemu w całości przeczytać!) oraz parę cytatów z Douglasa Northa, piszącego świetnie o „Efektywności gospodarczej w czasie”.

uważajta chopaky y dziewczenta!
trochę się rozpisałem, ale na koniec chciałem jeszcze zaapelować do P.T. Czytelników o modlitwę w intencji opamiętania i nawrócenia ludzi, którzy wczoraj trochę krwi zepsuli mojej Oleńce. Nie na tym bynajmniej polega ich wina – problem polega jednak na tym, że przyszli lekarze nie widzą zdrożności w byciu doktorami Mengele.

a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/28-iii-2008-pitek-w-oktawie.html

myśl na dziś
Cierpisz! — Więc posłuchaj: „On” nie ma mniejszego Serca od naszego. — Cierpisz? Bo tak potrzeba.
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 230




czwartek, 26 marca 2009

Jaruzelski - Smok Wawelski!

cóż... ciężko nie być fanem Piotra Lisiewicza (to ten pan z kucykiem)...





[26 III 2009] ostatni część tyrady o przydupasach!

lecim skoksem
no, mam dziś nieco więcej czasu, więc dokończymy tyradę. Równocześnie chciałem podzielić się dwiema uwagami. Po pierwsze bardzo mnie ucieszyły spotkania z kilkoma Czytelnikami gnyszkobloga... szkoda, że Panowie nie komentują na bieżąco – byłoby tu o wiele milej w komentarzach. Poza tym oczywiście... miło jest słuchać pochwał, tym milej, gdy spodziewa się człowiek raczej krytyki. Warto nieraz spytać innych jak nas postrzegają. Byłoby także dobrze, gdyby to przeradzało się także we wiadomym kierunku... niczego rzecz jasna nie sugeruję, istnieją też reklamy CPC.
Po drugie zaś, zapomniałem co miało być drugie. Aha... miałem przypomnieć o konkursie gnyszkoblogowym, który się właśnie skończył i nikt nie wziął w nim udziału. Proszę mi się tu biegusiem brać za tę sprawę, bo jest dla mnie dość ważna. Nagrody gwarantowane.
Zajmijmy się zatem kontynuacją naszej tyrady przeciwko przydupasom, cynglom i pryncypałom.

jacy powinniśmy być?
biorąc pod uwagę wszystko, co napisaliśmy w części pierwszej oraz w drugiej powstaje nam proste pytanie. Jacy powinniśmy wobec takiego stanu rzeczy być? Niestety, wygląda na to, że mało komu można zaufać... w związku z czym należy szybko pozbyć się złudzeń i przybrać twardą, rynkową postawę. Powiedzenie „kochajmy się jak bracia, a liczmy się jak Żydzi” jest naprawdę bardzo mądre! Niestety, zbyt często familiarność przeradza się w molestowanie, mentalne i finansowe. Na tym polega mechanizm klientelizmu – jesteśmy za pan brat z tym, który nas wyzyskuje... więc nie wypada nam się upomnieć o swoje. Trzeba być tego świadomym.

profesjonalizm
po pierwsze zatem, trzeba być profesjonalistą. Kompetencje zdobywać i doskonalić trzeba stale i niezależnie od sytuacji. Biada temu, kto zaufał, zaangażował się... i przygląda postępującej deprywacji intelektualnej samego siebie, co opisaliśmy poprzednio. Jeśli nie będziesz profesjonalistą, który swój status czerpie skądinąd, spoza środowiska, spoza otoczenia Pryncypała – przepadłeś. Parę kroków... i jesteś klientem, przydupasem, a na końcu cynglem.
indywidualizm
kolejna cecha, to indywidualizm. Warto grać w zespole i dla zespołu... ale tylko wówczas, gdy wszyscy współpracują. Klasyczny dylemat więźnia. Nie bój się zaufać, ale wiedz, że gdy tylko poznasz, że coś może śmierdzieć... nie wahaj się ostro działać. Jeśli sam nie zadbasz o własne interesy – nikt, absolutnie nikt o nie nie zadba! Szokujące, nie? Współpracujemy przecież dla szczytnego celu. Jednym słowem – nie masz prawa nie być indywidualistą i nie dbać o swoje sprawy. Po pierwsze ze względu na własną rodzinę. Po drugie ze względu na tych, którzy zechcą Cię wykorzystywać. Po trzecie – ze względu na samego siebie. Dziecko Boże nie jest od tego, żeby je zeszmacać!
niezależność
z drugą cechą ściśle wiąże się trzecia – niezależność. Bądź gotów do ostrego cięcia w sytuacji, gdy zaczynasz być wciskany w klientelizm... wolność wewnętrzna na tym polega, że możesz zrobić to, co dobre. Pozostawanie w takim układzie jest nie tylko nieuczciwe, ale i niemoralne. Pan Bóg pomoże... jedynymi osobami od których musisz być zależny, to Trzy Osoby Boskie. Reszta, jeśli własne kompetencje chce przekroczyć – niech spieprza. Powiedz to twardo.
Jak uniknąć sytuacji krańcowej? Nie możesz nie dbać o własną niezależnośc - przede wszystkim finansową. Prawda jest taka, że bez pieniędzy, bądź wizerunku, że je masz... mało kto będzie chciał Cię traktowac poważnie i równorzędnie. Nie ma takiej opcji. Bierz się za finanse, od dziś. Może pomogą Ci moje Pogadanki Inwestorskie (radzę czytac je chronologicznie), polecane tam lektury i spojrzenie.
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/26-iii-2008-roda-w-oktawie-wielkiejnocy.html
myśl na dziś
Ci, którzy spotkali się z Chrystusem, nie mogą się zamknąć w swoim środowisku: smutną rzeczą byłoby to samozadowolenie! Należy otworzyć się jak wachlarz, by dotrzeć do wszystkich dusz. Każdy powinien tworzyć — i poszerzać — koło przyjaciół, na które ma wpływać przez swój prestiż zawodowy, swe postępowanie, swoją przyjaźń, starając się, aby Chrystus wpływał poprzez ten prestiż zawodowy, to postępowanie, tę przyjaźń.
św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 173




środa, 25 marca 2009

[25 III 2009] Uroczystość Zwiastowania Pańskiego

tytułem...
wyjaśnienia! Słuchajcie, ostatnio uginam się aż pod natłokiem obowiązków wszelakich - zarówno studialnych, jak i zawodowych! Z tego też względu gnyszkoblog ostatnio otworzył swe zacne łamy na ogłoszenia różne. Mam nadzieję, że znajdą Wasze uznanie, szczególnie zaś spotkanie w sobotę w Poznaniu, gdzie i ja będę! Jeśli zatem ktoś z Czytelników pofatyguje się do Piwnicy Farnej na 17:00 - będzie okazja do spotkania!
Jutro najprawdopodobniej uda mi się stworzyć trzecią i ostatnią część tyrady na temat przydupasów i cyngli. Ostatnio wiele na ten temat myślę...
Sejm...
słyszałem ostatnio, że nasi utrzymankowie z Wiejskiej uchwalili ostatnio, żebyśmy dzieci do szkół oddawali rok wcześniej pod przymusem... brak mi słów. Idioci to jednak w tym przypadku raczej komplement.

Ave Maria!

z okazji dzisiejszej uroczystości... niech pośpiewa Matce Bożej tenor nad tenory!

zaraz, a Pavarotti, to przypadkiem nie umarł?

a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/25-iii-2008-wtorek-w-oktawie.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/brednie-diderota-w-samochodzie-w-drodze.html

myśl na dziś

Jakże ujmująca jest scena Zwiastowania. — Maryja — ileż razy rozmyślaliśmy nad tym! — jest skupiona na modlitwie... Wszystkie zmysły i wszystkie swe władze angażuje w rozmowę z Bogiem. W modlitwie poznaje wolę Bożą; poprzez modlitwę wdroży tę wolę do swego życia. Nie zapominaj o tym przykładzie Najświętszej Maryi Panny!
św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 481





[jutro] pokaz ostrych filmów w BUWie

Koło Naukowe Utriusque Iuris
oraz

zapraszają na specjalny pokaz filmowy, zorganizowany z okazji Tygodnia za życiem.

Wyświetlone będą filmy
Cywilizacja aborcji Grzegorza Górnego,
Śmierć na życzenie Macieja Bodasińskiego i Grzegorza Górnego
oraz reportaże programu Warto rozmawiać.

W dyskusji po pokazie wezmą udział
reżyser i publicysta Grzegorz Górny
oraz
publicysta "Wprost" Tomasz Terlikowski

Spotkanie odbędzie się w czwartek 26 marca o 18:30 w sali A.3 w budynku Collegium Iuridicum II na Lipowej 4 (Nowy BUW)
Zapraszamy!


wtorek, 24 marca 2009

[24 III 2009] Narodowy Dzień Życia!

nic dodać, nic ująć... reklama telewizyjna - pełna profesjonalka! Brawo Jacki!



a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/24-iii-2008-poniedziaek-wielkanocny.html



poniedziałek, 23 marca 2009

Najbliższa sobota - spotkanie z Bronisławem Wildsteinem w Poznaniu!


Fronda.pl informuje, iż...


w najbliższą sobotę, 28 marca, o godz. 17:00
w
Piwnicy Farnej przy pl. Kolegiackim 14/15 w Poznaniu

odbędzie się...

spotkanie promocyjne książki Bronisława Wildsteina, pt. "Moje boje z III RP".


Prosimy o przekazanie powyższej informacji znajomym ze skrzynki mailowej.



niedziela, 22 marca 2009

Michał Cichy o "cynglach"

Cezary Michalski: Nie trafił pan do "Gazety Wyborczej" ze środowisk postkomunistycznych czy lewicowych, żeby krzewić historyczny kompromis w obronie własnych interesów biograficznych czy fascynacji ideowych.
Michał Cichy*: Oczywiście, że nie. To w ogóle nie był klucz naboru do "Wyborczej". Wręcz przeciwnie - takimi kluczami były "Tygodnik Mazowsze", opozycja... A moje życiowe zaangażowanie zaczęło się od tego, że w roku 1981 jako 14-latek dostałem się do liceum im. Rejtana, gdzie zaraz zapisałem się do słynnej warszawskiej drużyny harcerzy, Czarnej Jedynki. Udzielali się w niej kiedyś bracia Kijowscy, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski czy Ludwik Dorn. Z Dornem byłem nawet kiedyś na obozie harcerskim. Podczas tego obozu okazało się, że konserwy wypełnione rzekomo sardynkami dla harcerzy zawierały tak naprawdę miniaturowe wydanie pisma trockistowskiej Międzynarodówki. Nigdy nie zapomnę tego uczucia zawodu, jakie głodny harcerz odczuwa na widok pisma Międzynarodówki trockistów. Dodatkowo moim nauczycielem polskiego był Ireneusz Gugulski, słynny "Gugul". 13 grudnia został internowany i od tego się zaczęło. Wcześniej w domu była "Wolna Europa" i jakieś numery "Zapisu". Moja rodzina miała kontakty z opozycją, ale polegały one wyłącznie na tym, że byliśmy odbiorcą niektórych, bardziej elitarnych pism podziemnych. Może nie tyle podziemnych, co nieoficjalnych, bo tak chyba należałoby klasyfikować np. "Zapis". Od tego się zawsze zaczynało. W 1981 roku wszystko było bardziej intensywne. Kiedy dostałem się do liceum, było już po Bydgoszczy i wydawało się, że zaraz dojdzie do wojny domowej. Na korytarzach sprzedawano nielegalne pisma. To był rzeczywiście karnawał.
---
Jak pan spędził lata 80.?
Trochę knując, trochę romansując z dziewczętami, za którymi ciągnęła się legenda, że pracują dla podziemia. Jeszcze w latach 80. współpracowałem ze środowiskiem Macierewiczowskiego "Głosu". A także z "Przeglądem Katolickim", gdzie poznałem m.in. Leona Bójkę, którego później spotkałem w "Gazecie Wyborczej". Fascynowałem się ucieczką Narożniaka, ukrywaniem się Bujaka, wszystkim, co miało w opozycji taki bardziej wojskowy charakter. Choć jednocześnie fascynowała mnie także druga część tradycji KOR-owskiej, ta związana z nazwiskami Jacka Kuronia i Adama Michnika.
---
Chodził pan na manifestacje?
Oczywiście. 3 maja 1982 roku zamiast na lekcje angielskiego do hrabiny Zofii Dembińskiej poszedłem pobawić się z milicją w ganianego. Swoją torbę z książkami zostawiłem w oknie mieszkania na parterze przy ulicy Mostowej na Nowym Mieście. Pamiętam jak pani, u której zostawiłem tę torbę, zapytała mnie przerażonym głosem: "Synku, ale nie ma tu granatów?". Z jednej strony podobało mi się to, że jest zadyma, a ja jestem taki odważny. Natomiast skandowanie "Gestapo! Gestapo!" wydawało mi się nie na miejscu. Naprzeciwko nas stali chłopcy z poboru w naszym wieku. Ja stałem na placu Zamkowym, gdzie wjechała armatka wodna polewająca nas lekko barwioną wodą, żeby można było później rozpoznawać manifestantów. Pałowania tam jednak nie było, był tylko gaz. W pewnym momencie, kiedy uciekaliśmy przed tym gazem, trafiłem na Rynek Starego Miasta i zobaczyłem oblężenie komisariatu na Jezuickiej, w którym rok później zabito Przemyka. Kiedy ci milicjanci znaleźli się pod dużym naciskiem i nie mieli odsieczy, zaczęli strzelać na wprost czerwonymi i zielonymi racami. Odbijały się one od bruku i koziołkowały w nieprzewidywalnych kierunkach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że można tam zginąć. Doszedłem do wniosku, że tego typu manifestacje nie są dla mnie.
---
Mijają kolejne lata, zadymy się kończą, trzeba zacząć dorastać. Jaki pan ma pomysł na siebie?
Uważałem się za niedokształconego, więc postanowiłem pójść na studia, na których mnie wreszcie wszystkiego nauczą. Wybrałem historię. Mój wybór nie miał żadnego związku z planami zawodowymi. Nie zamierzałem wtedy pracować, tylko spędzić życie na walce z "czerwonym". Nie obchodziły mnie żadne perspektywy "zawodowego awansu". Na studiach szybko ściąłem się jednak z kolegami z Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Pierwszym przedstawicielem tej organizacji, będącej wtedy jeszcze w powijakach, dopiero odbudowującej się po stanie wojennym, był niejaki Piotrek Ciompa. Bardzo miły człowiek, ale poszło o to, że zgłosiłem swoją kandydaturę na starostę roku. Tymczasem NZS postanowił, że to ich kandydat ma wygrać. Po raz pierwszy pokazano mi tam wyraźnie, że nieważne jest, kim jesteś, ale z kim trzymasz. Bardzo chętnie bym się do nich wówczas zapisał, ale nikt mnie nie zaprosił. W związku z tym Ciompa wygrał.
---
I dlatego NZS panu podpadł?
Nie dlatego. Zawsze i wszędzie przynależność natury ekskluzywnej, a zwłaszcza tajnej, źle się kończy. Takie organizacje są dobre na czas wielkiego kryzysu, ostrej walki, ale w warunkach wolnościowych przekształcają się w koterie, powodując zidiocenie swoich członków. Nie dopuszczają głosów z zewnątrz i trzymają się tylko coraz bardziej kurczowo swojej ortodoksji. Zajmują się przede wszystkim pilnowaniem spójności. Taki los spotkał wszystkie tego typu środowiska, jakim się przyglądałem. Zarówno wiele środowisk prawicowych, np. pampersów, jak i środowisko "Gazety Wyborczej", które przeżyło swoją wielkość w latach 1989 - 1996, a potem był już tylko zjazd. Obecnie to, co się nazywa "Gazetą Wyborczą", jest już tylko wydmuszką. Rynek ich wycenił. I płaci dzisiaj za akcję Agory już nie ponad sto złotych, ale złotych dwanaście.
Jak pan trafił do "Wyborczej"?8 maja 1989 roku, po wyjściu z zajęć na uniwersytecie, szedłem Krakowskim Przedmieściem, próbując kupić pierwszy numer "Gazety Wyborczej", ale wszędzie była już wykupiona. Szedłem w stronę domu na Sobieskiego i kiedy byłem już na Belwederskiej, pomyślałem, że z tego miejsca do siedziby tej mitycznej redakcji na ulicy Iwickiej jest bardzo niedaleko. Wszedłem do budynku redakcji, otoczył mnie niesamowity rejwach i atmosfera gorączkowego podniecenia. Bardzo mi się to spodobało. Poszedłem do sekretariatu, gdzie spotkałem panią Małgosię Wołyńską i panią Zosię Floriańczyk, i zapytałem, czy mógłbym gdzieś dostać pierwszy numer gazety. Nagle jak spod ziemi wyrósł jakiś malutki, rudy, brodaty człowiek. Popatrzył na mnie z dołu bezczelnym wzrokiem i powiedział: "Nie mamy żadnego egzemplarza". Wówczas, nie wiadomo czym podkuszony, zapytałem: "Mam w takim razie drugie pytanie - może wam w czymś pomóc?", na co ten człowiek odpowiedział: "Trzeba było zacząć od pytania nr 2". Był to Grzegorz Lindenberg, pierwszy szef wydawnictwa "Gazety Wyborczej", później wyrzucony stamtąd po konflikcie z Heleną Łuczywo, twórca "Super Expressu", pierwszego polskiego tabloidu, który odniósł sukces bez kopiowania obcych wzorów. Lindenberg przyjął mnie w charakterze pomocy redakcyjnej. Moje pierwsze zadanie polegało na kupieniu dwóch kwiatów doniczkowych do sekretariatu. Drugie zlecenie polegało na zawiezieniu listu do PAP, a trzecie - na zawiezieniu artykułu do cenzury. Potem spotkałem na korytarzu Leona Bójkę. Kiedy Bójko zorientował się, że posługuję się dość płynnie pięcioma obcymi językami, zostałem przyjęty do działu zagranicznego do zdzierania teleksów z maszyn i sortowania ich według języka. Dziennikarze działu zagranicznego zbierali te kupki i pisali na ich podstawie notki. Z biegiem czasu zacząłem je pisać sam. Potem zacząłem je redagować i szybko zostałem redaktorem prowadzącym w dziale zagranicznym. Po kilku miesiącach zostałem wchłonięty przez sekretariat redakcji i prowadziłem już całe numery. W tamtych czasach nie ograniczało się to do opieki nad pierwszą stroną. Było to faktyczne redagowanie numeru od kolumny pierwszej, przez wszystkie wewnętrzne, aż do kolumny sportu na stronie 16 czy 24 - nie pamiętam, ile stron miała wówczas "Gazeta". Do tego dochodziły nocne wycieczki do Domu Słowa Polskiego na Miedzianą 10, gdzie nadzorowaliśmy metrampaży i zecerów, którzy składali to w ołowiu i drukowali. Początki mojej kariery były błyskawiczne.
---
Kiedy poznaje pan Michnika i zaczyna pisać teksty ważne dla linii redakcyjnej "Gazety"?
Adama poznałem stosunkowo późno. Oczywiście obserwowałem go na kolegiach. Na początku zachwyciłem się jednak Heleną Łuczywo. Pierwszy raz zetknąłem się z nią po 2 - 3 dniach od rozpoczęcia pracy. Wówczas redakcja mieściła się w sławnym żłobku na Iwickiej, który miał strukturę amfilady. Najbardziej cenione były więc te dwa krańcowe pokoje, które w amfiladzie nie były. Można się tam było zebrać wokół dużego stołu i knuć w pewnej izolacji. W jednym z tych pokojów był sekretariat redakcji, a w drugim archiwum. Większość najważniejszych kolegiów na pierwszym etapie istnienia "Gazety" odbywała się w archiwum. Mnie tam strasznie ciągnęło. Pewnego dnia drzwi do pokoju były uchylone. Wetknąłem głowę i nagle koło mnie pojawiła się jakaś kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałem i która powiedziała krótko "Nie wchodź tu". Tak po raz pierwszy spotkałem Helenę Łuczywo i od razu poczułem, że jest to ktoś wielki, od kogo nauczę się wszystkiego. Adam Michnik nigdy nie był redaktorem naczelnym "Gazety". Należy to wydrukować wersalikami. On był ideologiem "Gazety", jednak jego wpływ zarówno na pracę redakcji, jak i na kształt gazety ograniczał się wyłącznie do stron publicystycznych, do komentarzy i działu politycznego. Całością "Gazety" zawsze zarządzała Helena.
---
Zaczyna się wojna na górze i "Gazeta Wyborcza" staje po jednej ze stron, mimo że powstała jako pismo całej "Solidarności".
To był nasz wybór. Oczywiście ludzie, którzy się z tym wyborem wtedy nie zgadzali, prędzej czy później z redakcji odchodzili. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie. Przyjaźniłem się z Krzysztofem Leskim, który był dla mnie wspaniałym autorytetem przede wszystkim jako pistolet z czasów podziemnego "Tygodnika Mazowsze" (po drugie wiedziałem, że jest synem legendarnego generała Kazimierza Leskiego, który jako generał Hallman przejechał całą okupowaną Europę i zrobił inspekcję wału atlantyckiego dla AK). Miałem dla Krzyśka wielki szacunek i bardzo żałowałem, że poróżnił się z Michnikiem i Heleną w sprawie wojny na górze. Uważałem i nadal uważam, że lepiej byłoby dla niego pozostać w "Gazecie" i wpływać na nią swoim pisaniem od środka, niż urządzać jakąś demonstrację, której nikt nie zauważył. Leski był jednym z reporterów numer jeden w "Gazecie". Teraz ma jakieś programy w TVP Info, ale, prawdę mówiąc, mało kto wie, że taki reporter istnieje.
---
To jest argument siły. W rodzaju słynnego dzieła "Nim będzie zapomniany".
Nie zgadzam się. Obozy warowne tworzyły się wtedy po obu stronach. Trzeba było zrobić tak, jak zrobił Wojtek Załuska, który miał poglądy podobne jak Krzysiek i został w "Gazecie Wyborczej" aż do ostatniej rzezi, czyli zwolnień grupowych w 2009 roku. Dzięki temu, że nadal pisał teksty w dziale politycznym (który od końca lat 90. był zdominowany przez sztampę intelektualną najgorszego rodzaju) można tam było przeczytać coś, co znamionowało ślady samodzielnego myślenia. Uważałem i uważam, że wolność i demokracja zasadniczo zmieniają reguły gry. Wolność słowa zobowiązuje nas do rozmawiania z każdym. Zgadzałem się z Michnikiem zarówno co do konieczności historycznego kompromisu, jak i co do lustracji. Ale w jednej sprawie Michnik myślał inaczej. Uważał, że ktoś, kto go "nikczemnie atakuje" - słowo "nikczemnie" było używane często - nie zasługuje na podanie ręki i rozmowę.
---
Wojna na górze jednak się zaostrza i obozy warowne powstają przez całe lata 90.
Młoda prawica - także pańskie ówczesne środowisko - uważaliście "Gazetą Wyborczą" za taki obóz warowny, więc wystawialiście naprzeciwko niej własne obozy. Na przykład telewizję Walendziaka. Napisałem kiedyś tekst o środowisku pampersów, ale nie został puszczony do druku jako nazbyt koncyliacyjny. Do napisania tego tekstu w wersji, która już została w "Gazecie" opublikowana, wyznaczono więc "cyngla" Michnika, czyli Pawła Smoleńskiego, który zawsze potrafił w lot odgadnąć, jaki tekst ma napisać, by podobał się szefowi. Drugim z tych "cyngli" jest Agnieszka Kublik, która dysponuje podobną zdolnością jak Smoleński. Paradoks sposobu redagowania "Gazety" przez Michnika polegał na tym, że ludzie atakujący nas uważali, że Michnik wydaje swoim "cynglom" określone polecenia. Nawet pan, gdy pisał swój artykuł "Zniewolony umysł III RP", napisał, że "Alfa otrzymał od redaktora polecenie napisania artykułu o Żydach mordowanych przez żołnierzy AK podczas Powstania Warszawskiego". Nikt mi nigdy nie wydał żadnego polecenia, bym napisał jakiś tekst.
---
Ale dla nas, na zewnątrz, naprawdę nie było istotne, czy Smoleński pisze swoje teksty, żeby się Naczelnemu przypodobać, czy dlatego, że Naczelny mu kazał. Krążyła anegdota, że po pierwszym tekście Smoleńskiego na temat motłochu popierającego Wałęsę Michnik podziękował mu wielkim bukietem róż wręczonym w obecności reszty redakcji.
Adam zawsze jest czarujący wobec ludzi, których lubi, i pełen agresji wobec tych, na których się zawiódł. Jest postacią dwuwymiarową. Podkreślanie tylko jego demonicznej strony i pomniejszanie go przez takich jego adwersarzy jak Rafał Ziemkiewicz czy Piotr Semka jest dla niego krzywdzące i źle świadczy o nich.
---
Wie pan, że "miłość" czy "uwodzenie" Michnika może się komuś nie podobać jeszcze bardziej, niż jego ataki wrogości.
Ale cóż poradzić na to, że Michnik jest uwodzicielem. Zawsze lubił uwodzić kobiety i intelektualistów. W obu wypadkach był bardzo skuteczny, chyba nawet bardziej skuteczny niż Don Giovanni. Bardzo lubił także używać ludzi. Mówiło się o nim często "manipulator". Owszem, manipulowanie nie jest specjalnie przyjemną cechą charakteru, ale ta historia ma dwie strony. Do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody. Michnik niesłychanie twardo testował odporność duchową i psychiczną wszystkich polskich inteligentów, którzy dusze mają miękkie jak kisiel. Kto najbardziej nienawidził Michnika? Porzucone przez niego kochanki płci męskiej: Herbert, Burek, Rymkiewicz...
---
Wróćmy jednak do pana drogi w "Gazecie". Czy pana Michnik uwodzi?
Imponuje mi, a potem przyjaźnimy się ze sobą. Ale w "Gazecie Wyborczej" miałem zupełnie innego mistrza, płci żeńskiej, czyli Helenę Łuczywo. Dla mnie Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem.
---
Rozumiem tę interpretację, ale nie do końca się z nią zgadzam. W Polsce jest antysemityzm, ale nie każda krytyka komunizmu, nawet w wykonaniu prawicy, miała podtekst antysemicki. I nie każdy polski Żyd miał za sobą uwikłanie w komunizm. Choć rozumiem powody, dla których Żydzi komunizm akceptowali. II RP nie była dla nich rajem, a Jedwabne jest znakiem czegoś jeszcze bardziej obrzydliwego. Ale Mieczysław Grydzewski to przecież także był Żyd, w dodatku jako redaktor "Wiadomości Literackich" był prawdziwym polskim liberałem, a później, w Londynie, był jednym z najbardziej zajadłych antykomunistów, nienawidzącym PRL i lojalnym wobec II RP. Było bardzo wielu takich Żydów. A największa emigracja Żydów z Polski to nie rok 1968, ale druga połowa lat 40., kiedy zamiast komunizmu wybierają Izrael. Doświadczenie komunistyczne to tylko jedno z doświadczeń Żydów w Polsce, a "Gazeta Wyborcza" czyniła je doświadczeniem najważniejszym, najbardziej reprezentatywnym, w związku z tym antykomuniści mogli obrywać z paragrafu antysemickiego, nawet jeśli antysemitami nigdy nie byli i nawet się reaktywnie nimi nie stali.
W zasadzie ma pan rację. Ale proszę jednocześnie pamiętać: problem polega na tym, że każdy widzi dookoła siebie tyle, ile może. Bardzo istotne jest to, kto się skąd wywodzi, jakie ma doświadczenia i czym nasiąka przy rodzinnych herbatkach i śniadaniach. Nie można mieć pretensji do Heleny Łuczywo, która była córką funkcjonariusza komunistycznej cenzury, Ferdynanda Chabera, że jej punkt odniesienia obejmował to środowisko, z którym miała do czynienia.
---
Pokolenie stanu wojennego, nawet jego prawicowa część, nie było Leszkami Bublami, więc mieliśmy prawo wtedy powiedzieć, że się w tę zabawę bawić nie chcemy i nie będziemy utożsamiać Agory ze sprawą żydowską. A problem komunistycznej przeszłości to tyleż problem żydowski co polski. Mnie etniczne kryteria wcale nie kręcą.
Ale jak pan ich nie bierze pod uwagę, to pan nic nie zrozumie. Tak się składa, że ludzie Agory byli w większości pochodzenia żydowskiego. Nie było to ani żadnym przypadkiem, ani żadnym powodem do wstydu. Ale nie można oczekiwać od ludzi z takim backgroundem, że nagle staną się piewcami Narodowych Sił Zbrojnych.
---
Ja też nie jestem piewcą Narodowych Sił Zbrojnych i nie widziałem powodu, dla którego "Wyborcza" miałaby uznawać każdego swojego polemistę czy przeciwnika za NSZ-owca. Widziałem też, jak na prawicy zaczyna się szeptanka na temat "żydokomuny" i tolerancja na tę szeptankę. I to też było złe. Nie rozumieliśmy rozmiarów traumy marcowej. O tym wszystkim należało rozmawiać, ale się nie dało.
O tym, kim się jest, decyduje środowisko, w jakim się żyje. Instynktownie przejmujesz pewne zachowania, myśli i sformułowania. Naczelnym pragnieniem każdego człowieka jest, po pierwsze unikanie problemów, a po drugie uzyskanie pochwały od stada swoich szympansów. To bardzo silny mechanizm wzbudzania pozytywnego konformizmu, bez którego umieramy.
---
Czasami zmieniamy lojalność.
Ale to wiąże się z wyklęciem z dotychczasowej grupy.
---
Czasem dzięki temu powstaje poczucie, że się jest jednostką.
Ja jestem przeciwko indywidualizacji. Uważam, że każdy z nas powinien być indywidualnie wolny, ale każdy z nas powinien mieć także świadomość swojej przynależności i tego, jaką formę to nakłada na nasze życie. Dobrze, że wspomniał pan o wydarzeniach Marca ’68. Pozwolę sobie wygłosić krótką definicję tego, co znaczy pokolenie. Pokolenie to coś takiego, co formuje się pod wpływem zwrotnego punktu w historii, w momencie kiedy mamy mniej więcej 22 lata. Michnik i Helena w marcu 1968 roku mieli dokładnie 22 lata. Byli w sytuacji rocznika Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Tadeusza Różewicza w roku 1944. Nie ma się co dziwić, że powstańcy warszawscy do dziś nimi pozostają i do dziś toczą walki na barykadach. Tak samo nie można się dziwić, że Michnik ciągle mentalnie jest w marcu 1968 roku. Zdziwiłbym się, gdyby on był w stanie się od tego uwolnić. Trauma, której wtedy doznał, nie polegała na tym, że państwo komunistyczne wzięło się za komandosów. Polegała na tym, że państwo komunistyczne za pośrednictwem Mieczysława Moczara sięgnęło po kombatantów Armii Krajowej i zyskało sobie wśród nich autentyczne poparcie na glebie antysemityzmu. To jest przerażenie, które Michnika po dziś dzień nie opuściło.
---
Uderzenie przez "Gazetę Wyborczą" w powstanie jako pogrom na Żydach było więc reakcją na…
...na Moczara, to ciągle jest walka z Moczarem. AK-owcy, kombatanci ze zgrupowania "Radosław", poszli wówczas za Moczarem. Więc za to dostali. Istnieje prawda faktów i prawda faktów jest taka, że wszyscy Żydzi zastrzeleni przez ludzi z opaskami AK i NSZ, o których pisałem, rzeczywiście zostali zastrzeleni. Jest także prawda duchowa i symboliczna, która jest następująca: nie należało tego tekstu publikować w 1994 roku w "Gazecie Wyborczej". Na 50. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.
---
Mamy pokolenie 1968 roku z jego traumą marcową i mamy pokolenie stanu wojennego z jego traumą. Michnik obsługuje traumę własną, ale niespecjalnie jest czuły na traumę młodszych. Nie tylko uprawia politykę z generałami - co bym nawet zrozumiał - ale musi się popisywać swoimi wobec generałów uczuciami. Na nas to działa tak jak na Michnika zadawanie się kombatantów ze zgrupowania "Radosław" z Moczarem. Zaczynamy na Michnika psioczyć. Michnik udaje, że tego nie rozumie, a jego "cyngle" coraz bardziej w pokolenie stanu wojennego - szczególnie w jego prawicową część - nawalają. Efekt jest taki, że zamiast rozmowy, a nawet polityki, mamy przepychankę traum i wrażliwości, która daje w efekcie piekło. A dzisiaj moi rówieśnicy są gotowi symbolicznie dekomunizować SLD, a nawet Agorę, choćby pod wodzą Kryżego, Karskiego czy Wassermanna, bo wierzą, że to będzie akt sprawiedliwości za pałowania w latach 80. i za artykuły "cyngli" Michnika z lat 90.
Albo pod wodzą Kaczmarka, Kornatowskiego, dowolnego oportunisty, który się zasłużył. Ale nadzieja, że Michnik uszanuje emocjonalne potrzeby młodszego pokolenia, była nierealna. A to z prostego powodu: nie może pokolenie młodsze stawiać warunków pokoleniu starszemu.
---
Dlaczego?
Bo jest słabsze. Bo jest z natury słabsze, ma mniej pieniędzy, mniej znajomych, mniej kontaktów, mniej doświadczeń. I w takim konflikcie oberwie.
---
Faktycznie, pokolenie stanu wojennego obrywało od "marcystów", ale też oddawało. Zabawa zrobiła się głupia i jałowa. "Wyborcza" też jej nie wygrała.
Ja w tym nie uczestniczyłem, miałem kolegów także po drugiej stronie. Nie byłem "cynglem". Grześ Górny z "Frondy" był swego czasu naszym kolegą z działu reportażu, znałem go. Znałem Jacka Łęckiego, kiedy przyjechał z Lublina i pracował w "Gazecie", wiedziałem, że to jest porządny człowiek. Nigdy nie przyłożyłem ręki do żadnego ataku ani nie pozwoliłem nikomu, kto pracował pod moim parasolem w moim dziale, przyłożyć ręki do jakiegokolwiek ataku na was. Kierowałem przez 5 lat działem kultury i dodatkiem książkowym, kiedy jeszcze istniał. Kiedy byłem redaktorem działu kultury w latach 1993 - 1998, na łamach "Gazety" drukowani byli zarówno Wisława Szymborska ze swoimi "Lekturami nadobowiązkowymi" czy Sławomir Mrożek ze swoimi felietonami i rysunkami, jak i "brulionowcy". Był Andrzej Stasiuk publikujący recenzje i eseje, które złożyły się później na "Tekturowy samolot", moim zdaniem najciekawszy jego tom esejów, a może w ogóle najciekawszy od czasu "Ziemi Ulro" tom esejów, jaki się po polsku ukazał. Ale ponieważ dotyczył popkultury, więc intelektualiści go po prostu nie zauważyli. Publikował wtedy w moim dziale swoje wiersze Jacek Podsiadło, sam robiłem z nim wywiad, gdy dostał Nagrodę Kościelskich. Kontaktował się z nami Marcin Świetlicki, chociaż z nim nigdy nie miałem "dobrej chemii".
---
Mówi pan trochę tak jak poczciwy sekretarz od kultury w KC PZPR. Jak jakiś Tejchma: "Ja wybitnych pisarzy z mojego pokolenia ratowałem". Ale przy okazji wykańczano resztę jako fanatyków, a jak Jerzy Sosnowski nie chciał pisać o "bruLionie" czy "Frondzie" jako o "prawicowych dziarskich chłopcach", tylko w sposób nieco bardziej skomplikowany, to mu cykl tych recenzji zabrano.
Jerzemu rzeczywiście odebrano ten cykl. Ale prawda jest taka, że Jerzy chciał być wtedy nadwornym publicystą "Gazety Wyborczej" i nie chodził do mnie, tylko działał bezpośrednio przez Michnika. Ponieważ chciał być kochany przez Naczelnego i jego afiliacja była bezpośrednio przy Naczelnym, to w związku z tym zależał od Jego decyzji i kaprysów. A co do wykańczania prawicowej części pokolenia stanu wojennego, to po pierwsze ono nie było bezbronne - o telewizji Walendziaka już powiedziałem, a przecież było wiele innych instytucji. A po drugie ja w tym nie uczestniczyłem, pracowałem jedynie w "Gazecie", na której łamach w innych działach ukazywały się niesprawiedliwe artykuły was wykańczające. Wiem, że to może brzmi nieco dwuznacznie, ale taka jest prawda. Na łamach działu kultury i na łamach "Gazety o Książkach", kiedy nią kierowałem, nigdy nie ukazał się żaden niesprawiedliwy tekst o pampersach, "bruLionie" czy kimkolwiek innym. Drukowałem ludzi, którzy wyszli z "bruLionu", ludzi, których uważałem i uważam nadal za wybitnych artystów i pisarzy. I wielokrotnie natykałem się na rozmaite uśmieszki Michnika, który pytał, czy chcę zrobić w "Gazecie" jakiś "bruLion bis".
---
My wtedy widzimy, polemizując z "Gazetą Wyborczą", że sami jesteśmy rzeźnikami, i piszemy ostro, ale oni też na pewno są rzeźnikami. Czemu zatem jedna ze stron ma uchodzić za moralistów? Także w oczach inteligenckiego salonu, który nie widzi trupów zamiatanych pod dywan, ale jak z nami rozmawia, to pyta zdumiony: "Skąd w was tyle nienawiści do Adama? Przecież on wszystkich kocha".
Jeśli chodzi o moralizm, Michnik naprawdę uważa się za moralistę. To jest wielowymiarowa postać, którą da się opisać tylko przy użyciu wyrafinowanych oksymoronów. On jest wyjątkowo oksymoroniczny, bo jest skrajnie amoralnym moralistą. Moim zdaniem źródłem największej nienawiści do Michnika jest to, że uważa się go za kogoś w rodzaju fałszywego proroka, za faceta, który zachowuje się jak kaznodzieja, mówi innym, jak należy się zachowywać, co jest moralne, a co nikczemne. Najpiękniejszy oksymoron opisujący to, o czym mówimy, na który natknąłem się w swoim życiu, brzmi: "otyły dietetyk". Michnik jest otyłym dietetykiem. Wszyscy to widzą poza nim samym. Michnik wygłosił kiedyś zdanie, które mi się bardzo mocno wryło w pamięć: "Nie jest bez znaczenia, kogo udajesz; nawet jeżeli jesteś hipokrytą, to jeżeli udajesz świętego, a masz naturę węża i lubisz tylko syczeć uwodzicielsko, a później dusić albo gryźć, to jeżeli udajesz świętego, mając taką naturę, to i tak jesteś troszkę lepszy, niż gdybyś nie udawał". Istnieją pewne pożytki nawet z hipokryzji. Adam potrafił ją wykorzystywać także do dobrych celów. Na przykład do ucywilizowania SLD.
---
Absolutna zgoda co do hipokryzji. Powinno się udawać lepszego od siebie, bo to zawsze człowieka podnosi. Ale jak się udaje Chrystusa i jedną ręką pokazuje stygmaty, a drugą kogoś dusi, to taka dwulicowość już standardów moralnych, a nawet politycznych, w niczym nie poprawia. Wytwarza tylko konflikty w miejscach niepotrzebnych.
Ja to doskonale rozumiem, chcę panu tylko powiedzieć, że gdyby Michnik był postacią tak jednoznacznie padalcowatą i nikczemną, jak maluje go polska prawica, nigdy w życiu nie stworzyłby wokół siebie takiego środowiska wiernych i wpatrzonych w niego wyznawców.
---
Czemu nie udało się panu pańskiej strategii relatywnej miłości i względnie czystych rąk upowszechnić w innych działach "Gazety", gdzie pisano o "ciemnogrodzie", wywlekano wrogom sprawy osobiste, a chłopców z "Frondy", istotnie pokręconych tak jak prawie wszyscy tutaj, od razu wciskano w buty faszystów?
Na głupotę starszych nie ma lekarstwa. Możesz wpływać tam, gdzie sięgają twoje kompetencje. Moje kompetencje były takie, jakie były, ja byłem wtedy zaledwie dowódcą kompanii w tej gazecie. Owszem, Michnik mówił ze łzami w oczach, że zrobi mnie swoim następcą, ale wyszło z tego tyle, ile ze wszystkich jego obietnic pod adresem wszystkich, to znaczy dwa lata później przestał się do mnie odzywać, ponieważ odmówiłem wykonania jego polecenia zaszlachtowania amerykańskich Żydów za to, że Hannah Arendt oskarżyli o antysemityzm w związku z "Eichmannem w Jerozolimie". Dostałem plik kartek po angielsku, czyli w języku, którego Michnik nie zna, z poleceniem napisania na podstawie tych kwitów szybkiego eseju. Powiedziałem, że po pierwsze muszę się przygotować, poczytać książki, bo nie mam wystarczających kompetencji w tej sprawie, a po drugie uważam, że oni trochę mieli rację, bo Hannah Arendt sama była wtedy za szybka.
---
To bardzo ezoteryczny powód rozstania się.
To nie jest ezoteryczny powód. Odmówiłem bycia "cynglem", choćby w takiej - jak to pan sugeruje - subtelnej sprawie. To był pierwszy raz, kiedy Michnik próbował mi coś w taki sposób zlecić, próbował ze mnie zrobić Smoleńskiego, a ja Smoleńskim zostać nie chciałem. On zaczął na mnie wrzeszczeć, że mam przynieść tekst, zaczął na mnie bluzgać. My zawsze bluzgaliśmy w redakcji, z Helenką i z Adamem, ze wszystkimi - to było środowisko, w którym ja się do pewnego momentu czułem rzeczywiście wolny. Dla mnie wolność polegająca na tym, że się chodzi w krawacie i w marynarce i nie używa brzydkich słów, to jest g..., nie wolność, natomiast w momencie, kiedy Adam zaczął na mnie wsiadać i zaczął mi grozić, że mnie ześle do działu internetu, gdzie Helenka ze mnie zrobi pracownika, który będzie zasuwał od dziewiątej rano do dziewiątej wieczór, ja mu powiedziałem: "Stary, ty mnie chyba masz za kogoś innego, ja nigdy nie piszę na zamówienie". On wtedy krzyknął do mnie "won!" i wyrzucił mnie z gabinetu, po czym przestał się odzywać, a przecież wcześniej byliśmy przyjaciółmi i ja go nadal uważam za kogoś w rodzaju swojego zastępczego ojca - trochę taką rolę w moim życiu odegrał, tylko przegapił moment, w którym sam zaczął tracić siły. Jest taki moment w życiu człowieka starzejącego się, którego nie można przegapić - moment, kiedy trzeba nauczyć się mieć sojuszników w młodszych. Michnik przegapił ten moment, bo on zawsze był tak silny, że wydawało mu się, że może zaszlachtować żyletką każdego. Przeliczył się i poniósł za to karę, która mu się należała.
---
*Michał Cichy, ur. 1967, historyk, specjalista od XVII i XX wieku. Wieloletni współpracownik Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej" od chwili jej powstania. W latach 1993 - 1998 kierownik działu kultury "Gazety" i redaktor nieistniejącej już "Gazety o Książkach". W latach 1997 - 2002 współtwórca i sekretarz Nagrody Nike.
Informuje on czytelników DZIENNIKA, że na znak zaufania do rozmówcy zrezygnował z autoryzacji wywiadu.
(Powyższy tekst został zaproponowany przez Michała Cichego)



[22 III 2009] Niedziela Laetare - ciąg dalszy tyrady o przydupasach i klientelizmie

lance do boju, szable w dłoń
niestety, nie udało mi się w piątek przed odjazdem zrealizować planu napisania ciągu dalszego mojej tyrady – niestety, „życie to nie je bajka, życie to je bitwa”, jak mawia inż. Kopczewski. Udało mi się natomiast napisać bardzo dobrze kolokwium z semiotyki logicznej, do którego przygotowanie i samo napisanie zajęło mi tyle czasu, że nie wyrobiłem się z innymi zamierzeniami.
Więc jestem ci ja pod Warszawą, na quasi-rekolekcjach, wspaniale odpocząłem regenerując zarówno ciało, jak i ducha wraz z umysłem, więc w to niedzielne popołudnie, po porannej medytacji i Mszy, po śniadaniu i spacerze połączonym z przeganianiem gąsiora z ogrodu, po dawce nauki... zasiadam do zakończenia swojej tyrady. Nadchodzi bowiem dzień gniewu i krwawej pomsty...

rekapitulejszyn
zrekapitulujmy to, co już ustalilismy. Otóż, napisaliśmy, iż w każdej grupie ujawnia się lider, opierający swoją supremację na jakiejś własnej przewadze, bądź przewagach. Uznaliśmy, iż jest to naturalne. Zauważyliśmy następnie podwójne ryzyko: z jednej strony zależności intelektualnej, z drugiej zaś – klientelizmu. Tu należy się errata, otóż zdanie brzmiące: „Pryncypał musi lansować swojego przydupasa, bo kto gardzi przydupasem, ten gardzi przydupasem”, winno brzmieć: „Pryncypał musi lansować swojego przydupasa, bo kto gardzi przydupasem, ten gardzi pryncypałem”. Kończąc rozważanie, stwierdziliśmy, że skutkiem procesu uzależnienia i klientelizmu, jest rozrost kompetencji spijania z dzióbka oraz włazidupstwa kosztem prawdziwych kompetencji – tj. kompetencji przyrodzonych i nadprzyrodzonych, czyli cnót. Nie mówiąc o utracie wolności – jak bowiem człowiek może być wolny, gdy Bogiem staje się dla niego albo Pryncypał, albo Instytucja Pryncypała, albo Idea Pryncypała.

klientelizm jako bałwochwalstwo
dochodzimy więc do prostego wniosku, że klientelizm jest formą bałwochwalstwa – siłą rzeczy musi więc rodzić zatrute owoce. Do owoców należą wspomnianie już utrata wolności, erozja kompetencji i cnót, ale nie tylko. Zarówno empiria, jak i droga dyskursywna prowadzą do poznania kolejnych skutków opisywanego procesu. Są to kolejno: cynizm, podwójne życie, wypalenie, ideologizacja, bądź żądza prestiżu jako proteza braku wiary, etc.

aleossochozi_vol.2?
dlaczego to piszę? Ten, kto wie, ten wie, ten kto nie wie – albo się dowie, albo nie. Niektórzy bowiem mogliby się zgorszyć stanem rzeczy, który opisuję. Ale ujmijmy sprawę nieco jaśniej – nie jest dobrym stanem organizowanie jakiejkolwiek instytucji jedynie w oparciu o kult jednostki. Po pierwsze jest to bałwochwalstwo. Po drugie niesie zgubne skutki dla ludzi przy instytucji zaangażowanych. Po trzecie zaś – tego typu instytucja, z natury rzeczy jest niestabilna i zależy od amplitudy poruszeń duszy lidera. Na tym nie koniec – po czwarte bowiem instytucja przeżywa kliniczny kryzys po śmierci lidera. Po piąte z kolei, nawet gdy nie upadnie, wkracza w fazę stangacji, gdyż władzę przejmują najwierniejsze przydupasy, czyli cyngle, którzy z natury rzeczy mają skłonność do miernoty – ćwiczyli ją w końcu przez lata. Ta faza albo trwa i kończy żywot instytucji, albo przeradza się dziwnym zbiegiem okoliczności w rządy kolejnego Pryncypała, najczęściej zzewnątrz (przy takiej deprywacji intelektualnej wątpliwe jest, aby lider narodził się w łonie instytucji) – historia wówczas zatacza koło.
Jedynym wyjściem jest przedefiniowanie uniwersum symbolicznego, o które instytucja opiera się w rzeczywistości (najczęściej to uniwersum rzeczywiste różni się w istotnych punktach od deklaratywnego). To zaś nie zdarza się samo z siebie, tylko albo poprzez przewrót i zmianę lidera, albo poprzez śmierć instytucji i powołanie nowej, albo przemianę lidera, co jest przypadkiem najrzadszym.

pół-kontrrewolucjonista
stan, w którym uniwersa symboliczne deklarowane oraz rzeczywiste nie pokrywają się odpowiadają stanowi rzeczy, który Plinio Correa de Oliveira przypisał duszy pół-kontrrewolucjonisty, kwitując opis stwierdzeniem: „Pół-kontrrewolucjonista” jest również synem Rewolucji. (Correa de Oliveira, Rewolucja i Kontrrewolucja, Kraków 2001, s. 79).
klucz
stanowi rzeczy, które opisałem w obu częściach tyrady, a który nazywam klientelizmem, przypisuję spektakularne niepowodzenia instytucji, które podają się za kontrrewolucyjne, katolickie, bądź prawicowe w Polsce. Nie chodzi więc jedynie o brak pieniędzy. Działa to na zasadzie następującej – ustrój klientelistyczny skutkuje w sferze organizacyjnej brakiem motywacji i obniżeniem skuteczności oraz innowacyjności osób zaangażowanych przy projektach, co przekłada się z jednej strony na brak woli, umiejętności a przez to skuteczności w pozyskiwaniu środków, z drugiej zaś – potencjalni darczyńcy, mniej lub bardziej świadomie unikają angażowania się w tego typu przedsięwzięcia. Tu prawdopodobnie tkwi owo dla mnie dotychczas tajemnicze „tak, ale jednak nie” przy próbach budowania wsparcia finansowego. Dotychczas myślałem, że chodzi jedynie o brak odpowiedniego spojrzenia na realne możliwości własnego środowiska. Myliłem się.
Tu dwie uwagi: po pierwsze, istnieją na szczęście instytucje, które nie tylko się podają, ale również są w istocie kontrrewolucyjne i na nadużyciu zwanym klientelizmem się nie opierają. Po drugie – samo zjawisko występuje ponad podziałami ideowymi, kulturowymi i religijnymi. Jest tak z tego względu, iż wynika z przyczyny uniwersalnej, nie przypadłościowej – ze względu na grzech, który występuje i kwitnie zarówno u konserwatystów, jak i ich przeciwników, u katolików, jak i schizmatyków, heretyków, i pogan. Skutki grzechu pierworodnego są uniwersalne.

połączenia poziome, czyli kokosy
brakuje zatem instytucji zarządzanych horyzontalnie i celem powinno być ich tworzenie. Jestem przekonany, że będą o wiele skuteczniejsze – dzięki czemu na „rynku” instytucji prędzej, czy później nastąpi selekcja.
Świetnym przykładem – z innego rynku – są portale pożyczkowe, social lending. Jednym z nich jest np. serwis kokos.pl, którego użytkownicy udzielają sobie nawzajem pożyczek na umówione oprocentowanie. Serwis obsługiwany jest przez firmę windykacyjną. Popatrzmy – dotychczas pieniądze pożyczało się albo od banku, albo najbliższej rodziny (z braku wystarczającego kapitału społecznego, czyt. Zaufania)... przy czym dzisiejsze banki poprzedzane są historycznie właśnie przez bankierów, czyli osoby prywatne, które z jednej strony przyjmowały depozyty, z drugiej udzielały z nich, bądź z własnych pieniędzy pożyczek (ciekawych odsyłam do
Rothbarda). Jednym słowem – historia zatacza koło...
Być może rozwój instytucji konserwatywnych i katolickich jest w Polsce możliwy z udziałem dzisiejszych liderów, którzy „tworzenie środowiska” pojmują jednak analogicznie do Michnika – a więc jako utrzymywanie dworu przydupasów oraz „cyngli”, o których tak barwnie opowiadał eks-cyngiel Michnika, niejaki Michał Cichy. Teoretycznie jest to możliwe – pod warunkami, które opisałem powyżej. Wydaje się jednak, że rozsądniej – zamiast zdawać się jedynie na potencjalny cud, zająć się rozbudowywaniem połączeń poziomych między pomniejszymi aktorami.
W ten sposób wracamy do tematu wspieractwa, który był tutaj wałkowany kilkakrotnie... nie mówię o tym jedynie ze względu na własnego bloga, bynajmniej. Dobrze byłoby otrzymywać pokaźne dotacje od Czytelników, czy osiągać wysokie przychody z reklamy klikalnej... ale jeśli rynek zdecyduje inaczej, to nie ma co z werdyktem uparcie polemizować. Chodzi tu o świadomość, która powinna rozciągnąć się na setki małych jednostek, czy kilkuosobowych podmiotów.

margines?
czy w byciu na marginesie, w niezrzeszeniu, tkwi wartość ex definitione? Bynajmniej. Idzie natomiast o to, że dążymy do doskonałości. Jeśli silne podmioty opierają się na niezdrowych zasadach... to na ich siłę należy spojrzeć nieco inaczej. Po pierwsze, w porównaniu z konkurencją zza barykady, jest częstokroć śmieszna. Po drugie zaś – nie będzie trwała wiecznie. Po trzecie – opiera się na złym fundamencie i rodzi, prócz kilku dobrych, wiele złych owoców.
I jeśli poprzednio przy okazji wałkowania tematu wspieractwa pisałem o częstym zjawisku wypalenia, frustracji u ludzi zaangażowanych w projekty, o których tu w ogólności piszę, to okazuje się, że same zasady organizacji tych przedsięwzięć (w sposób, który wyżej omówiłem) przyczyniają się do tego stanu rzeczy.
Nie osiągniemy niczego, albo bardzo niewiele dobrego, jeśli w werbalnej służbie idei, gardzimy i wykorzystujemy ludzi, bo nie interesuje nas konkretny człowiek, tylko Idea. Jeśli tak – wówczas de facto nie interesuje nas idea, a jedynie własna chwała. Instytucja będzie trwała siłą inercji, gdyż regularnie wraz z wypluwaniem ludzi, pojawiać się będą nowi, ujęci wizerunkiem Pryncypała, Instytucji którą stworzył... a im więcej – mimo wszystko – dobrych owoców będzie rodziła, tym mniejszą uwagę będą przywiązywać do zła, którego sami doświadczają, im dłużej zaś będą działać, tym ciężej będzie zrezygnować.
Niewolnik także przyzwyczaja się, może nawet i zdobywa na pewną tkliwość wobec swojego pana...

ciach!
w tym momencie ucinamy z braku miejsca i czasu – niebawem nastąpi trzecia część tyrady.

a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/22-iii-2008-wielka-sobotawielka.html

myśl na dziś
Modlisz się, umartwiasz się, pracujesz w tysiącu spraw apostolskich..., ale nie uczysz się. — Nie będziesz pożyteczny, jeżeli się nie zmienisz. Nauka, formacja zawodowa, jest dla nas niezmiernie ważnym obowiązkiem.
św. Josemaria Escriva, Droga, nr 334





czwartek, 19 marca 2009

[19 III 2009] czwartek, św. Józefa Oblubieńca NMP

moi drodzy!
jutro pojawi się druga częśc mojej tyrady nt. klientelizmu i przydupasów. Tymczasem dziś muszę zając się pakowaniem walizek - dosłownym - bo jutro wyjeżdżam na weekend pod Warszawę. Pakowanie walizek metaforycznie, zajmuję się już od jakiegoś czasu (ale - nie uprzedzajmy faktów).
co powiedział Hitler o Polakach?
proponuję zatem lekturę pewnego artykuły na Fronda.pl - http://www.fronda.pl/news/czytaj/hitler_o_polakach_to_najzdolniejszy_narod_jaki_spotkalem co poradzic na to, że najgorzej o Polakach myślą... sami Polacy?
a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/19-iii-2008-wielka-roda.html
mysl na dziś
Kochaj bardzo świętego Józefa, kochaj go z całej swojej duszy, gdyż jest tym, który wraz z Jezusem najbardziej miłował Najświętszą Maryję Pannę i który najwięcej obcował z Bogiem: który najbardziej Go kochał po naszej Matce. – Jest godzien twojej miłości i warto byś z nim obcował, gdyż jest Nauczycielem życia wewnętrznego i wiele może przed Panem i Matką Bożą.
św. Josemaria Escriva, Kuźnia, nr 554




środa, 18 marca 2009

[sensacja] jak Simon Mol żywot zakończył?

moi mili, wiadomość z ostatniej chwili! Gnyszkoblog dotarł do w 100% pewnej i potwierdzonej informacji na temat okoliczności śmierci Simona Mola. Jak wiadomo, Simon Zapylacz odmówił kontynuacji kuracji retrowirusowej na koszt polskiego podatnika, w wyniku czego w przyspieszonym tempie zmarł. Na wikipedii piszą, że do końca twierdził, iż nie jest chory na AIDS.
Rozmówca Gnyszkobloga, którego tu zdradzić nie można, ale który ze sprawą miał styczność bezpośrednią i godzien jest zaufania, zdradza... iż współwięźniowie Mola robili z Niego (cyt.) worek treningowy. Jednym słowem - Zapylacz był przed śmiercią katowany, w wyniku czego stracił chęć do życia i postanowił ze sobą skończyć w ten sposób (samobójstwo pewnie by się nie udało, bo współwięźniowie pilnowaliby, żeby żył jak najdłużej... - to mój domysł). Oczywiście specyfika sytuacji wyjaśnia dlaczego nie był po prostu więziennym cwelem...
To wyjaśniałoby poniekąd fakt nienadymania Jego pogrzebu.
myśl na dziś
Nie bądźcie ludźmi małodusznymi, mężczyznami czy kobietami niedorosłymi, krótkowzrocznymi, niezdolnymi do ogarnięcia nadprzyrodzonego chrześcijańskiego horyzontu dzieci Bożych. Bóg i odwaga!
św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 96








wtorek, 17 marca 2009

[17 III 2009] jak to mnie dżihad molestował!

emigranty
wczoraj doznałem gwałtu! Był to gwałt motywowany dżihadem! Tak, pangruszka, piewca twardej postawy wobec muzułmanów, spreader posłania gen. Pietrzyka, kpr Gnyszka, dowódca 122-mm haubicy samobieżnej 2S1 „Goździk” - ja padłem ofiarą gwałtu! Wczoraj.
Dzień zaczął się niewinne – spotkałem kolegów, którzy rozprawiali o tym, że w ich okolicy zbyt pewnie czują się emigranci z ośrodka dla uchodźców. Że zaczynają kraść, że w weekendy ciężko wykorzystywać nowiutkie boisko szkolne, a jeśli nie daj Bóg sfauluje się któregoś z czeczeńskich, albo afgańskich malców, zaraz podjeżdżają trzy beemki pełne tatusiów i wujków ze wschodnim akcentem. Co tu dużo gadać – mnie też nie podoba się to, że uchodźcy zajmują się w Warszawie handlem narkotykami, kradzieżami i prostytucją. Nie pracują, demolują ośrodki... tak, tak... to najprawdziwsza prawda. Przypominam film ze Szwecji, który ostatnio puszczałem na blogu. Można pomyśleć, że to odległa abstrakcja... obawiam się po tej rozmowie, że jesteśmy już o krok od tego typu zajść. Kurczę, czy nikt tego nie widzi...?
No, ale nic to. Koledzy troszkę się powściekali, młodzi są, licealiści – prawo wieku. Zaszedłem na zajęcia na socjologię, słucham przemiłego wykładu dra Chmielewskiego... notuję na laptopie... a tu nagle przychodzi zapytanie, czy chcę zapisać plik przesyłany mi przez Bluetootha. Zapisałem – okazało się, że to zdjęcie witryny sklepowej. Fajosko, choć nie wiem, kto mi to wysłał. Później drugi plik, tym razem odrzuciłem. Następnie ten sam nadawca wysyła mi coś na komórkę przez Bluetootha! Zaakceptowałem pobór pliku... ściągnął się... komórka ściszona... sprawdzam co to... a tu nagle jak nie zacznie się wycie, śpiewanie po arabsku, jakieś takie irackie, albo tureckie disco-polo, piosenka miłosna (Habibi, habibi – to po tamtejszemu „kochanie”)! Cała sala na panagnyszkie, cholerstwo nie chce się wyłączyć, dr Chmielewski (lubimy się jak mniemam obopólnie!) zaczyna się uśmiechać i żartować na temat dyskoteki, którą urządziłem... no wreszcie udało mi się wyłączyć! Na ekranie komórki arabskie napisy... a trzy ławki dalej siedzi spokojnie kolega rodem z Iraku, który do naszego roku dołączył w październiku. Polskiego nie kuma. Zalicza przedmioty na ładne oczka.
I tak sobie myślę – abstrahując już od tej afery z dzwonkiem w mojej komórce – kolegę lubię, czasem mu coś pomagałem w zrozumieniu ćwiczeń, rączkę sobie podajemy... ale przecieć Simon Mol też miał kolegów i koleżanki, a piloci-samobójcy z Al Kaidy wychowali się w USA. Pili codziennie kawkę ze Starbucks'a, donuta z Dunkin'a, mieli sąsiadów...

państwo jako sędzia piłkarski
tymczasem dokonałem epokowego odkrycia! Otóż, liberalna metafora państwa jako stróża nocnego nie nadaje się do niczego! Dziś budzi raczej politowanie i niechęć... bo niby co to jest ten stróż nocny? To dziś nic nie znaczy. Uważam natomiast, że pełna analogia zachodzi między liberalną wizją państwa, a postacią sędziego np. piłkarskiego. Państwo bowiem wg liberałów powinno być gwarantem zawierania umów i egzekucji nałożonych sankcji w ramach systemu prawnego (czyli reguł gry). Wypisz-wymaluj, sędzia piłkarski!

kredyty międzynarodowe poumarzać!
ta myśl nasunęła mi się na zajęciach z socjologii stosunków międzynarodowych. Z tego samego czasu pochodzi i inna obserwacja. Otóż... gdy mówi się o długach zaciąganych przez państwa, czyni się to zazwyczaj z tonem pogardy dla tych, którzy kredytu udzielili... i nie chcą go umorzyć! No, tak. Przyjmijmy, że nasz przyjaciel blogowy Bart potrzebuje tysiąca złotych dla podtrzymania płynności. Pangrzyzga leci od razu swej bratniej, choć lewicowej duszy na pomoc i pożycza kwotę. Następnie Bart mówi: „Dobra, ma być sprawiedliwość społeczna, więc się wal, nic Ci nie oddam”. Pangrzyzga traci ciężko zarobiony pieniądz, jest ograbiony. Złodziejstwo.
Toż samo przecież z państwami. Jeśli jedno pożycza drugiemu pieniądze, to owe pieniądze ma od swoich obywateli – jeśli dług jest umorzony, tracą obywatele. Obywatele są okradani! Chyba, że... ano właśnie! Chyba, że żyjemy w systemie fiducjarnym takim, jak ten dzisiejszy i pieniądz pochodzi z drukarki! Wówczas postać rzeczy jest nieco inna... oto bowiem ktoś pożycza komuś zadrukowany papierek, mówiąc, że on jest coś wart... a potem żąda zwrotu np. w postaci surowców. Bagsik by tego nie wymyślił!
Lektura dla chętnych:
„Ekonomia wolnego rynku” Rothbarda: Tom 1 , Tom 2 oraz Tom 3

a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/17-iii-2008-wielki-poniedziaek.html

myśl na dziś
Jeżeli Pan wymaga od ciebie konkretnego apostolstwa, jak ten połów stu pięćdziesięciu trzech wielkich ryb — a nie innych — złowionych po prawej stronie łodzi. A ty mnie zapytujesz: Jak to jest, iż będąc rybakiem ludzi, żyjąc w kontakcie z wieloma kolegami, i wiedząc jasno, do kogo ma być zwrócone moje szczególne apostolstwo, nie łowię?... Brakuje mi Miłości? Brakuje mi życia wewnętrznego? Posłuchaj odpowiedzi z ust Piotra podczas innego cudownego połowu: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". W imię Jezusa Chrystusa, zacznij od nowa. — Umocniony! Precz z tą gnuśnością!
św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 377




niedziela, 15 marca 2009

festiwal filmów wielkopostnych z dziadkiem Gnyszką!

kto nie był dziś na Gorzkich Żalach, ten stracił wiele i musi to nadrobić w przyszłą niedzielę! Poniżej Gorzkie Żale w jednej z polskich parafii, a niżej chyba najlepszy polski organista - p. Jacek Rządkowski z Łodzi w wykonaniu hymnu Krzyżu święty.





a dla jeszcze większej inspiracji, proponuję zapisanie się na newsletter Bądź święty! teksty czterech świętych co dwa dni na mailu...




tyrada przełożona, a tu urodziny i niedziela!

tyrada przełożona!

dobra, przekładam ze względu na naukawe obowiązki ciąg dalszy tyrady przeciw przydupasom i klientelizmowi. To nie powód, żeby czuć się bezpiecznym, drogie przydupasy... Dzisiejsza ewangelia, jeśli sobie pomyśleć w tym kontekście, mówi także o Was i Waszych opiekunach.

urodziny Złotych Myśli

jakem zapowiadał, dziś mija 5 lat odkąd istnieje gliwickie wydawnictwo Złote Myśli. Jak już wielokrotnie pisałem, jest z nim pewien problem - z jednej strony jest ciekawe dla ludzi interesujących się e-biznesem oraz marketingiem. Stanowi naprawdę genialny przykład i tak naprawdę wzór do naśladowania. Z drugiej zaś - prócz wartościowych pozycji, wydaje także sporo szajsu - zarówno z merytorycznego, jak i moralnego punktu widzenia.

Ja zwracałbym uwagę głównie na publikacje z działów przedsiębiorczość i samodoskonalenie - to z punktu widzenia klienta.

Natomiast z punktu widzenia badacza strategii marketingowych, e-biznesu, czy po prostu psychologa społecznego - cymesik stanowi marketing, który wydawnictwo stosuje. Wystarczy pobrać któegoś z darmowych e-booków, by co miesiąc otrzymywać kolejny, niesztampowy mailing. Ostatnie osiągnięcie, to ciekawa inicjatywa wokół 5. urodzin - z filmikiem opowiadającym historię wydawnictwa. Nieco zmanierowany i bazujący na stereotypie, ale obejrzało go już kilkanaście tysięcy osób!

Z okazji urodzin mamy też Wielką akcję rabatową - to jest zaletą e-biznesu opartego o wydawnictwa cyfrowe - możliwość serwowania ogromnych rabatów, sprzedaje się bowiem tylko pliki... podobnie zresztą jak w Nextranecie , który przejęły ostatnio chyba właśnie Złote Myśli!

Wydawnictwu niech się darzy, ale mnie się marzy, żeby z oferty poznikały niektóre pozycje...

o motywacji...

co do samej literatury motywacyjnej. Pisałem o tym kiedyś na Pogadankach Inwestorskich - i zdanie swoje podtrzymuję, istnieją bowiem dwa rodzaje tego typu literatury motywacyjnej - nakręcająca i motywacyjna. Uważam, że korzystanie z tego drugiego typu jest uzasadnione - chociaż teoretycznie katolik powinien wszelką motywację umieć zaczerpnąć ze źródła nadprzyrodzonego. Jednak podobnie jak z wiedzą, tak i z motywacją - szybciej ją uzyskamy na poziomie technicznym poznając po porstu arkana tych, którzy w naszej specjalności osiągnęli wiele, jak uczeń od mistrza. Wydaje mi się, że poznawanie specyfiki emocjonalnej zawodu, w który wchodzimy należy de facto do zakresu wiedzy fachowej z tej dziedziny... dlatego literaturę motywacyjną zaliczyłbym do wiedzy specjalistycznej, którą dopiero wbudowuje się do swojego uniwersum duchowego, kształtowanego przez środki nadprzyrodzone.

Piszę o tym przy tej okazji, bo Złote Myśli pionierują na polu literatury motywacyjnej w Polsce, natomiast ja sam pod choinkę dostałem Plan lotu Briana Tracy'ego, o którym kiedyś wiele słyszałem. Jak wrażenia? Nie takie beznadziejne i płytkie, jak można by sądzić z opisu. Myślę, że można polecić jako lekturę poszerzającą kompetencje zawodowe.

a rok temu
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/15-iii-2008-sobota-uroczystoc-w-jzefa.html
http://maciejgnyszka.blogspot.com/2008/03/15-iii-2008-sobota-obejrzyjcie-dokadnie.html


myśl na dziś

Duch umartwienia jest najpierw skutkiem a dopiero potem wyrazem Miłości. Jeżeli odmawiasz tych małych ofiar, przyznaj, że słabnie twoja miłość do Tego, który jest Miłością.

św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 981



ciekawostki:

Pierwsze w Polsce profesjonalne szkolenie giełdowe!
Aktualny PageRank strony maciejgnyszka.blogspot.com dostarcza: Google-Pagerank.pl - Pozycjonowanie + SEO